Uwagi: Zmiana wieku bohaterów. Jonghyun jest starszy od Kibuma o trzy lata.
Kim Jonghyun wpatrywał się we mnie z szerokim uśmiechem na
twarzy. Wiedziałem aż za dobrze co ten upierdliwy, wielkooki chłopak o ciele
atlety potrafi, choć sam chyba nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Jednym
spojrzeniem mógł załatwić praktycznie wszystko, bo swoim wyglądem stanowił
dziwne pomieszanie słodkiego zwierzęcia z surowym, wymagającym rodzicem. Z jednej
strony miałeś ochotę go przytulić, ale z drugiej bałeś się podejść, gdy nie
spuszczał z ciebie wzroku. Przez to, że dysponował tak okrutną dla otoczenia
bronią, każdy, kto znał go trochę lepiej wiedział, że po słowach "mam
prośbę/mam propozycję" trzeba rzucić wszystko i brać nogi za pas. Bo
żeby mu odmówić trzeba być naprawdę oschłym (i odważnym) albo opanować sztukę
asertywności do perfekcji. Albo najzwyczajniej w świecie przestać na chwilę
słuchać.
- Cieszę się, że się zgodziłeś. Zobaczysz, że nie pożałujesz,
Key – rzucił beztrosko, ciągnąc mnie za rękaw koszuli w kierunku ogromnego
budynku.
- Nie dałeś mi wielkiego wyboru, hyung – odburknąłem. Nie
chciałem dłużej prowadzić tej rozmowy. Nie miałem siły się ruszać,
mówić tym bardziej.
Nie spałem od ponad czterdziestu ośmiu godzin. Bezpośrednią
przyczyną mojej bezsenności był niedawno wywołany pożar w
mojej szkole. Za każdym razem, gdy zamykałem na dłużej oczy, widziałem
stojący w płomieniach budynek, ogień rozciągający się we wszystkie możliwe
strony. Na nowo słyszałem krzyki strażaków, niemalże czułem bijące zewsząd
ciepło. Na samą myśl oblewał mnie zimny pot.
Oprócz okropnych wspomnień dręczyło mnie również poczucie
winy. Nie do końca rozumiałem jak to się w ogóle stało. W budynku nie było
nikogo prócz mnie, więc nie widziałem najmniejszego sensu w doszukiwaniu się
innego winowajcy. Chyba że padłem ofiarą bardzo okrutnego żartu albo pojawiłem
się w złym miejscu o złym czasie, co było wątpliwe. Moje życie było raczej
spokojne. Starałem się nie rzucać w oczy i, co najważniejsze, żyć z innymi w
zgodzie, dlatego odnosiłem się do ludzi z szacunkiem, zyskując dzięki temu
sporą grupę znajomych. Tylko znajomych, nigdy przyjaciół. Miałem Jonghyuna, on
znał mnie na wylot, rozumiał bez słów. Nawet kiedy wyniósł się na studia do
Seulu, nie czułem potrzeby szukania nowych kumpli. Skoro nie miałem wrogów, nie
mogłem obstawać przy opcji z wrobieniem. Więc w dziewięćdziesięciu dziewięciu
procentach byłem przekonany, że to wszystko przeze mnie.
Nie tylko sumienie dawało mi się we znaki. Po długim
namyśle doszedłem do wniosku, że zacząłem się bać. Bałem się samego siebie. Nie
wiedziałem jak wywołałem pożar, więc nie miałem pewności, że to się nie
powtórzy. Może cierpiałem na rozdwojenie jaźni? Wszystko było możliwe... A przynajmniej
wszystko wydawało mi się możliwe, gdy tak usilnie próbowałem to wyjaśnić.
Co, jeżeli następnym razem nie tylko uszkodzę budynek, a
zranię ludzi znajdujących się w środku? Nie mogłem pozwolić sobie na utratę
przytomności, na choć odrobinę snu, kiedy istniała możliwość stworzenia
kolejnej katastrofy. To nic, że ledwo trzymałem się na nogach. To nic, że
zamiast rozmawiać jak człowiek z człowiekiem, bełkotałem pod nosem, denerwując
tylko biednego Jonghyuna. Kto by się tym przejmował...
Kim przystanął w miejscu, przez co wpadłem na niego z
impetem, na chwilę tracąc równowagę. Przed bliskim spotkaniem z podłożem
uchronił mnie refleks i siła przyjaciela. Podtrzymał mnie za ramię, wpatrując
się we mnie z przejęciem. Ciężko było stwierdzić czy był bardziej podekscytowany,
czy może bardziej martwił się stanem mojego zdrowia. Głównie psychicznego, bo
na tle zdrowia fizycznego wypadało raczej blado.
- Co to za miejsce? – zapytałem, nieprzytomnie rozglądając
się dookoła.
Jonghyun wspominał o tym, że mieszka w internacie. Nie
sądziłem jednak, że udało mu się dostać pokój w tak fantastycznym miejscu,
które niestety wcale nie wyglądało na tanie. Zastanawiałem się jak niby ja,
uczeń liceum dorabiający jako kelner, mam zapłacić za zakwaterowanie. Pomimo
tego, że powinienem oszczędzać, wcale tego nie robiłem. Brakowało mi
samodyscypliny. Za każdym razem kiedy wkładałem coś do skarbonki, miałem
nadzieję, że tym razem naprawdę nie wydłubię tego z powrotem w przeciągu
dwudziestu czterech godzin. I za każdym razem zawodziłem, bo zawsze
potrzebowałem ich na kilka minut po odłożeniu.
Przystanęliśmy przed stalową, wysoką bramą. Wejście było
tylko delikatną zapowiedzią tego, od czego chwilę później nie dało się oderwać
oczu. Ogromny ogród rozciągał się niemalże na całą szerokość posiadłości
otoczonej wysokim murem, który chyba miał za zadanie chronić ludzi przed
wścibskimi przechodniami. Mieliśmy wiosnę, więc mogliśmy napawać się zapachem
kwitnących, barwnych roślin, którymi wysłano większą część posesji. Ogród
musiał projektować ktoś o idealistycznym wyobrażeniu, wielki
wizjoner-perfekcjonista, bo dokładnie przez środek (pewnie liczył to kilka razy
co do milimetra) biegła wąska ścieżka wyłożona drobnymi kamykami, które
chrzęściły pod butami przy każdym kroku. Przez chwilę miałem wrażenie, że
projektant dokładnie odmierzał wszystko linijką, bo każdy najmniejszy krzaczek
zdobiący przejście posadzony był w równej odległości od chodnika.
- To Instytut. Mówiłem ci o nim, pamiętasz? – odpowiedział,
mocniej zaciskając place na moim ramieniu. Jeszcze kontaktowałem ze światem
zewnętrznym, nie musiał mnie co chwilę skrupulatnie przywracać do świadomości
szturchnięciami i innymi nieprzyjemnymi gestami.
Uśmiechnąłem się niemrawo, wpatrując się ze spokojem w
przyjaciela. Nazwa obiła mi się o uszy, nie zdołałem jej wcześniej powiązać z
miejscem, w którym się znaleźliśmy, to wszystko. Jjong jednak nie przyjmował
tego do wiadomości, bo pokręcił głową z dezaprobatą, do granic urażony tym, że
nie słuchałem jego wcześniejszych wywodów. Co w pewnym sensie było prawdą. Nie
miałem siły na sprzeczki, dlatego w milczeniu wytrzymywałem jego karcący wzrok.
Podniosłem spojrzenie na ogromny budynek Instytutu. Nie
musiałem nawet wchodzić do środka, by zrozumieć, że to nie jest miejsce dla
mnie. Dlaczego Jonghyun przyprowadził mnie do tej bogatej dzielnicy? Przecież
znał moją sytuację, nieraz byłem zmuszony pożyczać od niego pieniądze
(dosłownie zmuszony, bo Kim nigdy nie odpuszczał i wpychał mi banknoty do rąk
albo chował je do moich kieszeni). Wpatrywałem się w zbudowany z białej
cegły budynek, gotowy w każdej chwili uciec i więcej tu nie wracać.
Z każdą sekundą coraz bardziej zżerała mnie zazdrość. Że
też niektórzy mogą pozwolić sobie na życie w takim luksusie. Cóż, nie narzekałem na
swoje. Było nieco mniej wystawne, ale przynajmniej jakieś było. Naprawdę rzadko zdarzały się
sytuacje krytyczne, w których brakowało mi na zapłacenie rachunku. A nawet
jeśli, to zwykle w przeciągu kilku dni kryzys zostawał zażegnany (po ogromnym
wysiłku i kilkunastu nadgodzinach w pracy), a ja znów mogłem odetchnąć z ulgą
na kolejny miesiąc.
- Przypomnij mi, proszę, kto zamieszkuje te zacne progi? –
zadrwiłem, zaciskając palce na pasku torby, którą za sobą taszczyłem. Naprawdę
siliłem się na spokój, ale realizm wziął górę i sprowadził mnie na ziemię, nim
zdążyłem pomarzyć o poranku spędzonym w tym miejscu.
- Kibum, uduszę cię kiedyś, obiecuję – odpowiedział,
spoglądając na mnie kątem oka.
Cóż, nie moja wina, że czasem jego historie stawały się
niemalże gotową książką, w której aby poznać jej sens, trzeba było przebrnąć
przez tysiące niepotrzebnych słów. Lubiłem proste opowieści, lubiłem, kiedy
ktoś dobierał odpowiednie słowa, a nie lał wodę jak z kranu, lubiłem konkrety.…
ale mimo wszystkich tych cech, z mojej perspektywy wad, lubiłem Jonghyuna,
dlatego czasem robiłem wszystko, żeby nie wypaść z rozmowy i dotrwać do samego
końca. Niestety, ale nieprzespane noce utrudniały skupienie się, co owocowało
późniejszymi lukami w pamięci i głupimi pytaniami.
Uśmiechnąłem się delikatnie, by załagodzić sytuację. Jjong
westchnął, ale z anielską cierpliwością powtórzył wcześniejsze słowa.
- Uczniowie szkół średnich, studenci, młodzież, która od
razu po szkole zajęła się pracą. Najstarszy z nas ma dwadzieścia dziewięć lat,
więc raczej nie powinieneś mieć problemu ze znalezieniem wspólnego języka i
zaaklimatyzowaniem się.
Tym razem zanotowałem w pamięci jego słowa, by więcej nie
narażać się na to gniewne spojrzenie, do którego wciąż nie potrafiłem się
przyzwyczaić.
Posłał mi szeroki uśmiech, kiedy jego humor wrócił do
normy.
- To co, możemy już wejść do środka czy potrzebujesz
jeszcze chwili na podziwianie okolicy? – Zaśmiał się przyjaźnie. Nie czekając
na odpowiedź, pociągnął mnie wzdłuż kamiennej dróżki.
Nie stawiałem oporu. Ufałem mu, dlatego z pokorą podążyłem
jego śladem. Kim energicznie otworzył drzwi, które z hukiem obiły się o ścianę,
dając do zrozumienia mieszkańcom, że przybyliśmy. Skrzywiłem się. Osobiście
wolałem to wszystko załatwić po cichu, skoro i tak nie było większych szans,
bym zatrzymał się tutaj na dłużej. Równie dobrze już mogłem oznajmić Jjongowi,
że zamierzam poszukać przytulne gniazdko na własną rękę, ale nie chciałem robić
mu przykrości. Wiedziałem, jak bardzo napalił się na ten pomysł dzielenia
pokoju teraz, kiedy i tak musiałem szukać nowej szkoły oraz w miarę niedaleko
również mieszkania. Nie byłem najlepszym mówcą, nie lubiłem przekazywać złych
wieści, dlatego na ogół unikałem podobnych sytuacji i teraz kompletnie nie
wiedziałem, jak z tego wybrnąć.
Wnętrze tego budynku było równie zaskakujące. Chyba nie
mieli tutaj nawet jednej rzeczy, która wyglądałaby na tanią. Serio, ile kasy wydali na
wybudowanie i udekorowanie tego miejsca?!
Mój wzrok przesuwał się leniwie z eleganckich, wystawnych
żyrandoli, na obrazy zdobiące ściany tego pomieszczenia, które chyba było
punktem centralnym. Na środku, naprzeciwko drzwi wejściowych, wybudowane
zostały szerokie, strome schody prowadzące na drugie, zapewne równie eleganckie
piętro. Zarówno po lewej, jak i po prawej stronie znajdowały się otwarte na
oścież drzwi. Aż bałem się pomyśleć, co się za nimi kryło. Pokoje ze złotymi
ścianami i podłogami wyłożonymi brylantami?
Powstrzymałem prychnięcie. Nie chciałem więcej denerwować
Jonga. A nuż już o tych pokojach wspominał?
Kim ruszył w nieznanym mi kierunku. Minął schody i wszedł
przez drzwi, których wcześniej nie zauważyłem. Bałem się, że się zgubię, w
końcu Instytut był ogromny, więc szybko zrównałem z nim krok. Starałem się nie
wyglądać na zaskoczonego zwykłym wyglądem korytarza, który właśnie
przemierzaliśmy. To miejsce zdążyło mnie przyzwyczaić do wystawności i luksusu,
dlatego zwykłe szare ściany i drewniana, wysłużona podłoga wydawała mi się
kompletnie nie z tego świata. Zabawne.
- Poczekaj tu na mnie, pójdę porozmawiać z profesorem –
powiedział, posyłając mi uspokajające spojrzenie.
- Profesorem?
– powtórzyłem, otwierając oczy trochę szerzej ze zdziwienia.
Myślałem, że jesteśmy w internacie, ewentualnie w jakimś
hotelu o dziwnej nazwie. Co, do diabła, robił tutaj profesor? A może to było czyjeś
przezwisko? Może tak naprawdę trafiłem do siedziby gangu, a niedługo będę
musiał przejść inicjację? Kibum,
majaczysz, naprawdę potrzebujesz snu, warknąłem w myślach.
Usiadłem grzecznie na drewnianej ławce. Nie miałem nic
ciekawego do roboty, więc wpatrzyłem się w ścianę, na chwilę zajmując się
myślami. Nie minęło dużo czasu, kiedy zmęczenie wzięło górę i pozwoliłem
poprowadzić się do krainy Morfeusza. Kontury otaczającego mnie świata zaczęły
się lekko rozmazywać, serce biło w równym rytmie, a oddech powoli się
uspokajał.… kiedy wprost ze ściany naprzeciwko mnie wyłoniła się ciemna,
zakapturzona postać, trzymająca jakieś spiczaste narzędzie w ręku,
przyprawiając mnie o mikro-zawał. Podskoczyłem, kurczowo łapiąc się żelaznego
wykończenia oparcia. Krzyk ugrzązł mi w gardle, więc tylko wpatrywałem się w
przybysza z niemym wyrazem przerażenia na twarzy. Nim zdążyłem przetrawić
informacje i odezwać się choć słowem (chociażby po to, by błagać o darowanie
życia), postać zamaszystym ruchem zrzuciła z głowy kaptur, chowając – jak się
okazało – pilniczek do kieszeni bluzy.
Przede mną stał średniego wzrostu blond włosy chłopak o
ciemnych, bystrych oczach, pokazując szereg białych ząbków. Wyglądem wcale a
wcale nie przypominał seryjnego zabójcy, choć miał w sobie coś, co mogło trochę
odstraszać. Może to zimne, wyrafinowane spojrzenie, które nijak nie pasowało do
szerokiego uśmiechu. Spojrzał na zegarek, dotknął kolczyków w uszach, po czym
pomacał szyję, która była chyba jedynym miejscem, którego nie zdobiła żadna
biżuteria.
Jeszcze nie przetrawiłem tego, co przed chwilą zobaczyłem.
Próbowałem sobie wmówić, że to tylko moja wyobraźnia, w końcu w chwili
pojawienia się nieznajomego znajdowałem się między światem realnym a snem. Już
miałem puścić wszystko w niepamięć, przywitać się, zagadnąć, kiedy blondyn
odwrócił się na pięcie i podszedł do ściany. Obserwował ją chwilę w skupieniu,
po czym przyłożył do niej dłoń, która w mgnieniu oka zniknęła gdzieś w środku.
Omal nie zadławiłem się śliną z wrażenia. Czyżbym przegapił moment, w którym
totalnie odpłynąłem? To musiał być sen. Jak inaczej wyjaśnić to, że blondynek.…
że on.…
- Jezu Chryste! – warknął pod nosem nieznajomy, wciąż
grzebiąc w ścianie. – Gdzie.… to.… jest.… - mruczał cicho.
Chyba się zniecierpliwił, bo zaledwie kilka sekund później
z pola widzenia zniknęła również jego głowa, by po chwili z powrotem cały
wyłonił się na światło dzienne. Z uśmiechem na ustach wpatrywał się w swoją
zdobycz, którą okazał się być srebrny naszyjnik z pozłacaną zawieszką w
kształcie litery D. Zmarszczyłem brwi, wciąż nie bardzo wierząc własnym oczom.
Jeżeli to był sen, to najbardziej realistyczny jaki do tej pory
przeżyłem. W końcu naprawdę czułem gęsią skórkę na karku, zimny metal pod
dłonią i krew w ustach. Z przejęcia znów zacząłem przygryzać wargę, tym razem
nieco mocniej niż zazwyczaj.
- Ostatnio często mi się to zdarza.… - powiedział nieco
głośniej, zapinając naszyjnik. – Zgubiłem już zegarek i kilka kolczyków, tylko
nie mam bladego pojęcia, w którym miejscu – dodał, podchodząc bliżej mnie. –
Jestem Daehyun. – Wyciągnął rękę na przywitanie.
Podniosłem się z miejsca, by oddać gest. Ukłoniłem się,
wciąż zastanawiając się nad realnością tego wydarzenia. Najczęściej gdy
dotykałem kogoś we śnie, nie czułem ciepła jego ciała. Dziwne. Gdyby tak ktoś
mógł mnie uszczypnąć, żebym sprawdził.…
Syknąłem z bólu, kiedy czyjeś palce mocno zacisnęły się na
mojej skórze, przy okazji głęboko wbijając w nią paznokcie. Odwróciłem się
gwałtownie w stronę człowieka, którego miałem ochotę zabić za dotykanie mnie
bez pozwolenia. Przez chwilę błądziłem wzrokiem dookoła, nie bardzo rozumiejąc,
co się dzieje. Minęła chwila nim zrozumiałem, że przede mną stoi niewysoka,
drobna dziewczyna o bardzo dziecięcej urodzie. Pomarańczowe włosy
związane w koński ogon kolorystycznie idealnie zgrywały się z jej
ubraniem. T-shirt w kolorze dojrzałej marchewki i czarne, krótkie spodnie
dosłownie wisiały na jej drobnym ciele. Uśmiechnęła się szeroko, wciąż
wlepiając we mnie swoje ogromne, czarne oczy.
- Co ty, do cholery, robisz? – zapytałem, dziarsko mierząc
ją wzrokiem.
- Przecież prosiłeś! – żachnęła się, przekrzywiając lekko
głowę. – Chyba że.… - zawahała się, momentalnie smutniejąc - nie
powiedziałeś tego na głos, co? – zapytała, wpatrując się w podłogę.
Spojrzałem na nią jak na rasową wariatkę. Czy wszyscy
ludzie – włącznie z Jonghyunem, który był odpowiedzialny za przyprowadzenie
mnie tutaj – powariowali?!
- Yuri, znowu zapomniałaś o zakazie? – wtrącił się Daehyun.
Mówił bardzo surowym tonem. W dodatku nie zrezygnował ze swojego chłodnego
spojrzenia, przez co miałem wrażenie, że biedna pomarańczowowłosa zaraz
zapadnie się pod ziemię ze wstydu i skruchy.
- Przepraszam, oppa. Kontrola nie jest moją mocną stroną. –
Westchnęła przeciągle, trzepocząc przy tym rzęsami, jak na słodką nastolatkę
przystało.
Patrzyłem to na jedno, to na drugie, a moje oczy z sekundy
na sekundę robiły się coraz większe. Blondynek jakiś czas temu swobodnie
przechodził sobie przez ściany,
a ta mała smarkula czytała mi w myślach?
W dodatku przed chwilą ktoś mnie uszczypnął, zgodnie z moim życzeniem, a ja
wcale się nie obudziłem. Przetarłem zmęczone oczy wierzchem dłoni. Może śniłem
na jawie? Albo byłem bardzo, bardzo poważnie chory i miałem halucynacje.
Przecież to możliwe...
- Tak.… więc ja jestem Jung Daehyun, a to Kwon Yuri, moja
przyrodnia siostra – ponownie przedstawił siebie, nisko się kłaniając, po czym
kiwnął głową na dziewczynę.
- Kim Kibum – odpowiedziałem niemalże szeptem.
Byłem skołowany, zmęczony, przerażony i zniechęcony
zarazem. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym na raz czuł aż tyle negatywnych
emocji, co mnie coraz bardziej przytłaczało.
- Coś ty taki przybity? – zainteresował się blondyn,
mierząc mnie wzrokiem. – Coś z tobą nie tak? – dodał po chwili.
- I kto o to pyta! – warknąłem, nim zdążyłem ugryźć się w
język. – Chłopak, który robi sobie ze ścian skrytki na biżuterię?!
Zrobił kwaśną minę, odwracając wzrok. Szkoda, że naprawdę
nie zamknąłem się wcześniej. W końcu wydawał się miły, a ja się na nim
wyżywałem. Ale cała sytuacja doprowadzała mnie pomału do szału. Jak to,
cholera, możliwe, żeby ktoś robił takie rzeczy?! Przechodzenie przez ściany
jest definitywnie niemożliwe!
Nigdy nie było i nie będzie! A czytanie w myślach?! Oprócz tego, że niemożliwe, to jeszcze denerwujące. Nikt oprócz mnie
nie powinien mieć do nich dostępu!
- No, przecież o tym mówię – odpowiedział cicho. – Może
sprostuję.… coś nie tak z twoimi umiejętnościami?
- Umie... umiejętnościami? - powtórzyłem, ledwie
rozchylając usta.
Nieśmiały uśmiech wpłynął na twarze obojga mieszkańców
Instytutu. Wciągnąłem głęboko powietrze, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu
wsparcia. Jonghyun niestety przepadł jak kamień w wodzie. Teraz nie słyszałem
nawet jego głosu zza drzwi pokoju, który przypominał mi trochę pokój
nauczycielski. To znaczy, nie miałem jeszcze okazji wejść do środka, jednak sam
fakt czekania na korytarzu z innymi popapranymi nastolatkami sprawiał, że myślami
powracałem do swojego liceum. Do byłego liceum. Liceum, które spaliłem zaledwie
czterdzieści osiem godzin temu.
Pytanie o moje umiejętności wydawało mi się zarówno
szokujące jak i bezsensowne. Jakie, do cholery jasnej, umiejętności? Pisać i
czytać umiałem od dziecka, z mówieniem nie szło mi najgorzej (nie licząc wielu
niekulturalnych słów, których nie potrafiłem ot tak wyrzucić z własnego
słownika), myśleć jako tako myślałem trzeźwo.… zresztą, o to raczej się ludzi
nie pyta, więc o co chodziło? I, co najważniejsze, jak wielki związek miało to
z podpaleniem budynku? Bo jakiś musiało mieć, co dotarło do mnie szybciej
niżbym się spodziewał. W końcu pożar nie wybuchł dlatego, że postanowiłem sobie
urządzić romantyczny wieczór przy świecach w bibliotece. Nie rozumiałem jak w
ogóle mogło do tego dojść. Pamiętałem każdą minutę tamtego wieczoru. Albo...
może tylko wydawało mi się, że pamiętam.
Już sam nie wiedziałem, co bardziej mnie dziwiło. Pożar,
miejsce, do którego zabrał mnie Jong, czy może tutejsi ludzie i ich
nienaturalne pytania.
Od ponad minuty nie odezwałem się słowem. Przez cały ten
czas moi nowi znajomi wpatrywali się we mnie jak sępy w ofiarę. Wyglądali na
przejętych, a przecież nie mieli ku temu większych powodów. Ledwo mnie znali,
nawet gdyby z moimi „umiejętnościami”
faktycznie było „coś nie tak”, to nic im do tego. Na pewno nie
zwierzyłbym się z tego pierwszej napotkanej osobie, która w dodatku zachowaniem
delikatnie przypomina mi uciekiniera z wariatkowa.
Przyjrzałem się mu dokładniej. Miał dość męskie rysy
twarzy, odważne spojrzenie i bardzo dobrze zbudowane ciało. Kasztanowa, trochę
przydługa grzywka opadała mu na oczy. Poprawił ją zwinnym ruchem dłoni,
zarzucając całkowicie do tyłu. Grymas z twarzy nie zniknął nawet na chwilę,
przez co wydawało się, że chłopak jest zwyczajnym gburem. Dopiero po chwili,
równocześnie z Yuri, zauważyłem, że młody (byłem pewny, że był ode mnie
młodszy) przyciskał do siebie prawą rękę, coraz bardziej się przy tym krzywiąc.
- Taemin, coś ty znowu zrobił?! – pisnęła Yuri, jednym
susem doskakując do chłopaka. Ten syknął z bólu, gdy nieuważnie, niezbyt
delikatnie dotknęła zranionego miejsca.
- Nic mi nie jest. Robiliśmy sparring z Sehunem i jak zwykle
musiał się popisać – burknął pod nosem. Spuścił delikatnie głowę, tak, że
grzywka po raz kolejny zasłoniła mu widoczność. Sapnął ciężko, jeszcze mocniej
przytulając rękę do swojego drobnego ciała, którym wstrząsnął dreszcz.
- Macie tu jakiegoś doktora... czy coś? – zapytałem,
zwracając na siebie uwagę całej trójki. Uch, wiedziałem, że to dość dziwne
pytanie, ale skoro znajdował się tutaj nawet profesor,
to kto wie.…
Taemin jakby nagle obudził się z transu, bo spojrzał na
mnie szeroko otwartymi oczami. Zagryzł mocno wargę i przez chwilę po prostu
stał, wlepiając we mnie czekoladowe tęczówki. Wyglądał tak niewinnie i
chłopięco... Przeniósł wzrok na Daehyuna, który ledwo zauważalnie kiwnął głową.
Dopiero wtedy młody delikatnie się uśmiechnął, kłaniając nisko. Odwzajemniłem
gest, jednak dość niemrawo i wymuszenie. Niestety wciąż nie czułem się zbyt
komfortowo w towarzystwie ludzi, wokół których non stop dzieją się dziwne
rzeczy. To dziwne, zważywszy na to, że sam miałem podobne problemy. Tak, ja po prostu jestem hipokrytą.
- Lee Taemin – przedstawił się chłopak. - Podałbym ci rękę,
ale niestety nie mam jak. Przepraszam – dodał ze smutkiem.
W odpowiedzi rzuciłem mu swoje imię, uważnie go obserwując.
Póki co jako jedyny zachowywał się normalnie.
Kiedy uroczy uśmiech rozświetlił jego bladą twarz, w jednej
chwili w moich oczach przeobraził się z niemiłego gbura w przyjaznego, do bólu
słodkiego chłopaka. Mimo wcześniejszych fałszywych domysłów, dobrze mu z oczu
patrzyło. Postanowiłem więc, że, o ile zostanę w Instytucie na dłużej, poznam
go trochę bliżej. Bo jak do tej pory najbardziej przykuł moją uwagę. Nie,
żeby pozostałym coś brakowało. No, może piątej klepki ze względu na dziwne
zachowanie, umiejętności i pytania. W dodatku Yuri wydawała się szczególnie
nieopanowana i nieuważna, co z marszu uznałem za fatalnie dobrane przez los
cechy.
- Um.… mamy coś w
rodzaju doktora. Niestety
dziewczyna nie posiada dyplomu, ani żadnej większej wiedzy, więc nie wiem, czy.…
- Skoro nie ma wiedzy i nie ma dyplomu, to nie jest
doktorem. Zresztą, nieważne. Chodziło mi o to, czy ma się kto nim zająć, czy
może trzeba go odwieźć do szpitala – odpowiedziałem szorstko.
- Nie trzeba, idę poszukać Soojin – rzucił na odchodne.
- Poczekaj, a twoja ręka?! – krzyknąłem za nim, kiedy
znikał za rogiem korytarza.
- Uch, od razu widać, że jesteś tu nowy. Każdy wie, kim
jest Soojin. – Yuri odwróciła się w moją stronę, gdy odprowadziła już wzrokiem
Taemina. – Musimy cię oprowadzić i zapoznać z odpowiednimi ludźmi, inaczej
długo tu nie wytrzymasz – dodała, przestępując z nogi na nogę. Naprawdę
zaczynała mnie denerwować swoim zachowaniem.
Spojrzałem pytająco na Daehyuna, który tylko pokiwał głową.
Miał dziwną minę. Chyba martwił się o Taemina, bo zacisnął mocno usta, a jego
wzrok stał się nieobecny. Bezwiednie zerkał w miejsce, w którym przed chwilą
zniknął jego kolega.
- Wyjaśnisz mi kim jest Soojin? – dopytywałem, próbując
zwróć na siebie ich uwagę. Cóż, nic dziwnego, że bardziej przejmowali się
kontuzjowanym przyjacielem, niż zagubionym nieznajomym.
W myślach dopowiedziałem sobie resztę nurtujących pytań, bo
zadanie ich w tym momencie wydawało mi się dość niestosowne. Dlaczego ktoś ze
zranioną ręką miałby jej szukać, skoro nie była lekarzem? Po poznaniu tego
dziwnego rodzeństwa powinienem się z marszu przyzwyczaić do dziwactw, ale szło
mi to wyjątkowo opornie.
- W swoim czasie. My się na chwilę oddalimy, bo Jonghyun
wraca, a wygląda na to, że macie do obgadania sporo spraw – odpowiedziała, wpatrując
się w zamknięte drzwi pokoju profesora.
- Yuri, cholera jasna, no! Nauczysz się w końcu, że nie
wolno ci podsłuchiwać myśli innych?! – warknął jej brat. Zanotowałem w myślach
jego wybuchowy temperament, żeby czasem w przyszłości mu nie podpaść.
Zaraz, jakiej przyszłości?, skarciłem się. Przecież tutaj nie zostajesz.
- Trzymaj się, Kibum – powiedziała z uśmiechem, po czym
ruszyła śladami Taemina.
- Znajdziemy cię później – dodał Daehyun, siląc się na
spokój. Skinął głową na pożegnanie, szybko znikając mi z oczu.
Chwilę po ich odejściu na korytarz wyszedł uradowany Kim.
Wziął mnie w swoje objęcia. Trochę mnie tym zaskoczył. Z jakiej racji... Czy on
mnie ściskał dlatego, że właśnie oficjalnie zmieniałem miejsce zamieszkania?
- Witam w Instytucie, Bummie – powiedział, odsuwając mnie
na długość swoich ramion. – Mam ci wiele do przekazania, ale to za chwilę. Na
razie pokażę ci nasz pokój, rozpakujesz się.
- Nie mogę tu zostać. Czynsz musi być ogromny! Jak ja
niby.… - zacząłem, ale chłopak ostro wpadł mi w zdanie, momentalnie uciszając.
Siła jego osobowości czasem mnie zaskakiwała, choć znałem go tak dobrze.
- Ale tutaj nie ma czegoś takiego jak czynsz. Mówiłem ci,
że masz się niczym nie przejmować, teraz jesteś jednym z nas. – Zaśmiał się
serdecznie, widząc moją minę. – Jesteś zdezorientowany, wiem. Dlatego chcę cię
zaprowadzić do pokoju, żebyśmy mogli w spokoju porozmawiać – wytłumaczył.
Kiwnąłem głową. Kompletnie nic z tego nie rozumiałem. Natychmiastowo potrzebowałem wyjaśnień, ale
Jonghyun był uparty, dlatego wiedziałem, że zaprzeczeniami tylko opóźniłbym
rozmowę.
*
Cześć!
Pierwotnie rozdział miał być dłuższy o jeden fragment, ale pracowałam nad nim od tygodnia, więc naprawdę bardzo, bardzo chciałam go dzisiaj dodać. Sprawdzany po milion razy, dlatego drobne usterki mogły mi umknąć, co za dużo, to niezdrowo, jak to mówią. Chyba nie wyszło najgorzej, ale ocenę pozostawię Wam.
gif: credit to owner
Opinie mile widziane!
Pozdrawiam!
Gratulacje! Twój blog został nominowany do LBA, więcej szczegółów u mnie http://przed-miloscia-nie-ma-ucieczki.blogspot.co.at/p/nominacje.html
OdpowiedzUsuń"- Przypomnij mi proszę, kto zamieszkuje te zacne PIEROGI." Chyba z pięć razy czytałam to zdanie i nie mogłam zrozumieć, o co chodzi z tymi pierogami... Ale potem okazało się, że włączyła mi się głupota. I to głupota: level hard :D
OdpowiedzUsuńOd początku: rozdział strasznie mi się podobał. Po pierwsze genialnie piszesz, chodzi mi o to, że ciekawie opisujesz wszystkie zdarzenia i z niczym się nie spieszysz. Po drugie, bohaterowie, a mianowicie ich wymieszanie - super pomysł, w końcu każdy może mieć swojego ulubieńca. Już zakochałam się w tutejszym Daehyunie, ta postać przemówiła do mnie od razu, chociaż Kibum właściwie tak samo. A soojin... Nie chciałam tego pisać, ale muszę... Dla mnie wygląda jak transwestyta :D Serio, jakąś dziwną urodę ma. Tak sobie myślę, że może mieć moc uzdrawiania/leczenia? Ale Taemina i Sehuna nie rozgryzę za Chiny. A no i jeszcze ten początek, gdzie Dae wychodził ze ściany z pilniczkiem, miałam wrażenie, że opisałaś śmierć. Bo jakaś zakapturzona postać z metalowym narzędziem - no kosa, bo co innego :D Swoją drogą Yuri ma ciekawą umiejętność, też bym taką chciała. Właściwie kto by nie chciał... Jonghyun też ma jakąś nadprzyrodzoną siłę, prawda? Mam nadzieję, że wyjaśni wszystko Kibumowi i ten da się przekonać do mieszkania w Instytucie.
Pozdrawiam i życzę dużo weny! Pisz szybciutko drugi rozdział Ty utalentowana Kobieto! :3
Hwaiting~!
Wa, wystraszyłaś mnie z początku, myślałam, że to ja napisałam pierogi :O haha :D Jak transwestyta? serio o,o to niedobrze haha, kurcze, nie widziałam jej w taki sposób wcześniej, teraz zawsze się będę nad tym zastanawiać, lol :D
UsuńDziękuję za miłe słowa, pozdrawiam xx!
Spóźniłam się. Żadna nowość. Zajebiste. Strasznie mi się podoba. Wiedziałam, że to opowiadanie będzie świetne.
OdpowiedzUsuńCo jeszcze mam napisać? Na razie jestem w szoku, porozdziałowym :) może później znajdę odpowiednie słowa do opisania moich odczuć. Jesteś PER-FECT! Nie pośpieszam, jeśli chodzi o nexta, bo może już jest :) właśnie idę to sprawdzić.
Wiśnia
PS. Może mnie pamiętasz :) :P
No pewnie, że Cię pamiętam! :3 Jakże bym mogła zapomnieć, proszę Cię. Szok po rozdziałowy, o jak ja dobrze to znam, często takiego doznaję hehe. Dzięki za miłe słowa ^^
Usuńbrybry.
OdpowiedzUsuńże też jeszcze istnieją ludzie, którzy zakładają blogi o SHINee! trudno uwierzyć, naprawdę.
ale do rzeczy. pomysł mi się podoba, chociaż na razie nie różni się niczym od przeciętnej powieści fantasy dla młodzieży (no może poza tym, że głównym bohaterem jest facet). trochę mnie denerwuje, że zmieniasz charaktery postaci, "BO MOŻESZ". w końcu piszemy o panach kpopowcach, a nie o ludziach z ciałami panów kpopowców. nie chodzi mi tu o to, jak to się prezentuje w ficku, ale o samo rozumowanie. no i dodanie Jonghyunowi paru centymetrów to świętokradztwo. mniejsza.
twój styl jest ładny, ale trochę mnie męczyły te długie rozmyślania Kibuma. co więcej, zachowuje się cokolwiek nielogicznie, mam tu na myśli szczególnie sytuację ze szkołą. czasami dobrze jest się postawić w sytuacji bohatera, wtedy wszystko wychodzi realniej.
nie zwracałam większej uwagi na błędy, bo robisz ich mało. wypisałam te, które mnie uderzyły:
dwa obleśne ortografy - "nie raz" i "a nóż". nieraz oczywiście łącznie, a noże to są w kuchni. w tym wypadku "nuż".
"Jak się mogłem wcześniej spodziewać, wnętrze tego budynku było równie zaskakujące." - trudno się spodziewać, że coś jest zaskakujące. wyszło nielogicznie.
"Ściągnąłem brwi, wciąż nie bardzo wierząc własnym oczom." - to brwi da się ściągnąć? bóg znowu robi sobie ze mnie jaja, cham jeden. lepiej by brzmiało "zmarszczył"
"Z przejęcia znów zacząłem przygryzać wargę, tym razem nieco mocniej, niż zazwyczaj." - bez drugiego przecinka
T-shirt w kolorze dojrzałej marchewki i czarne, krótkie spodnie były na nią ciut za duże, dosłownie wisiały na jej drobnym ciele. - najpierw są ciut za duże, raz dramatycznie na niej wiszą. podejrzana sprawa.
"Jonghyun niestety przepadł jak kamień w wodzie i to dosłownie, bo teraz nie słyszałem nawet jego głosu zza drzwi pokoju, który przypominał mi trochę pokój nauczycielski." - jakby d o s ł o w n i e przepadł jak kamień w wodzie, to by się utopił.
"Wziął mnie w swoje objęcia, czym naprawdę mocno mnie zaskoczył." - stylistycznie leży. ten patos pasuje tu jak G-Dragon w slipach w kaczuszki na podeście w Luwrze.
no i oczywiście pomarańczowowłosa, chociaż to neologizm, powinna być łącznie.
na Twoim miejscu zamiast ciągle pisać "Kim", używałabym po prostu skrótu "Jjong". co drugi Kołeaniec jest Kimem. nie mówię, że myślę o Kim Dzong Unie, ale gorzej, że Key ma takie samo nazwisko.
trochę sobie pomarudziłam, ale napisałaś, że jesteś otwarta na krytykę (albo tak mi się tylko wydaje), więc mam nadzieję, że nie odbierzesz tego jako hejt. z niecierpliwością czekam na następne party, wtedy będę w stanie mogła napisać więcej o samej fabule~
weny!
Takiego marudzenia nigdy dość. Dokładnie tak napisałam, jestem otwarta na krytykę, dlatego cieszę się, że pisałaś co myślisz. W końcu napisałaś to, żeby mi pomóc, a nie pogrążyć czy coś. Matko, tyle rzeczy mi umknęło, że aż mi wstyd. Zaczynając od początku: naprawdę nie chciałam dodać Jonghyunowi wzrostu, co to, to nie. Ten błąd wynika z mojego gapiostwa, bo widzisz, z początku na miejscu Jonga był Minho, który cóż... do niskich nie należy. Dobrze, że zwróciłaś na to uwagę. Tylko co masz na myśli mówiąc o zmianach charakterów? Uch, moje zagłębianie się w myśli i uczucia bohaterów... może czasem faktycznie przesadzam. Rzeczywiście to może być męczące. Co do błędów... nawet nie będę się za bardzo o tym rozpisywać, podziękuję Ci tylko za wyłapanie ich, za wypisanie, bo jednak poświęciłaś na to swój czas. Pokiwam więc głową i od razu zabiorę się za ich poprawianie. Mam nadzieję, że fabułą Cię nie rozczaruję.
UsuńDziękuję za cenne rady, wyłapanie błędów, za opinię. Pozdrawiam, x.