26 stycznia 2014

[ Feniks ] 1. „Niemożliwe”


Uwagi: Zmiana wieku bohaterów. Jonghyun jest starszy od Kibuma o trzy lata.



Kim Jonghyun wpatrywał się we mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Wiedziałem aż za dobrze co ten upierdliwy, wielkooki chłopak o ciele atlety potrafi, choć sam chyba nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Jednym spojrzeniem mógł załatwić praktycznie wszystko, bo swoim wyglądem stanowił dziwne pomieszanie słodkiego zwierzęcia z surowym, wymagającym rodzicem. Z jednej strony miałeś ochotę go przytulić, ale z drugiej bałeś się podejść, gdy nie spuszczał z ciebie wzroku. Przez to, że dysponował tak okrutną dla otoczenia bronią, każdy, kto znał go trochę lepiej wiedział, że po słowach "mam prośbę/mam propozycję" trzeba rzucić wszystko i brać nogi za pas. Bo żeby mu odmówić trzeba być naprawdę oschłym (i odważnym) albo opanować sztukę asertywności do perfekcji. Albo najzwyczajniej w świecie przestać na chwilę słuchać.
- Cieszę się, że się zgodziłeś. Zobaczysz, że nie pożałujesz, Key – rzucił beztrosko, ciągnąc mnie za rękaw koszuli w kierunku ogromnego budynku.
- Nie dałeś mi wielkiego wyboru, hyung – odburknąłem. Nie chciałem dłużej prowadzić tej rozmowy. Nie miałem siły się ruszać, mówić tym bardziej.
Nie spałem od ponad czterdziestu ośmiu godzin. Bezpośrednią przyczyną mojej bezsenności był niedawno wywołany pożar w mojej szkole. Za każdym razem, gdy zamykałem na dłużej oczy, widziałem stojący w płomieniach budynek, ogień rozciągający się we wszystkie możliwe strony. Na nowo słyszałem krzyki strażaków, niemalże czułem bijące zewsząd ciepło. Na samą myśl oblewał mnie zimny pot. 
Oprócz okropnych wspomnień dręczyło mnie również poczucie winy. Nie do końca rozumiałem jak to się w ogóle stało. W budynku nie było nikogo prócz mnie, więc nie widziałem najmniejszego sensu w doszukiwaniu się innego winowajcy. Chyba że padłem ofiarą bardzo okrutnego żartu albo pojawiłem się w złym miejscu o złym czasie, co było wątpliwe. Moje życie było raczej spokojne. Starałem się nie rzucać w oczy i, co najważniejsze, żyć z innymi w zgodzie, dlatego odnosiłem się do ludzi z szacunkiem, zyskując dzięki temu sporą grupę znajomych. Tylko znajomych, nigdy przyjaciół. Miałem Jonghyuna, on znał mnie na wylot, rozumiał bez słów. Nawet kiedy wyniósł się na studia do Seulu, nie czułem potrzeby szukania nowych kumpli. Skoro nie miałem wrogów, nie mogłem obstawać przy opcji z wrobieniem. Więc w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach byłem przekonany, że to wszystko przeze mnie.
Nie tylko sumienie dawało mi się we znaki. Po długim namyśle doszedłem do wniosku, że zacząłem się bać. Bałem się samego siebie. Nie wiedziałem jak wywołałem pożar, więc nie miałem pewności, że to się nie powtórzy. Może cierpiałem na rozdwojenie jaźni? Wszystko było możliwe... A przynajmniej wszystko wydawało mi się możliwe, gdy tak usilnie próbowałem to wyjaśnić. 
Co, jeżeli następnym razem nie tylko uszkodzę budynek, a zranię ludzi znajdujących się w środku? Nie mogłem pozwolić sobie na utratę przytomności, na choć odrobinę snu, kiedy istniała możliwość stworzenia kolejnej katastrofy. To nic, że ledwo trzymałem się na nogach. To nic, że zamiast rozmawiać jak człowiek z człowiekiem, bełkotałem pod nosem, denerwując tylko biednego Jonghyuna. Kto by się tym przejmował...
Kim przystanął w miejscu, przez co wpadłem na niego z impetem, na chwilę tracąc równowagę. Przed bliskim spotkaniem z podłożem uchronił mnie refleks i siła przyjaciela. Podtrzymał mnie za ramię, wpatrując się we mnie z przejęciem. Ciężko było stwierdzić czy był bardziej podekscytowany, czy może bardziej martwił się stanem mojego zdrowia. Głównie psychicznego, bo na tle zdrowia fizycznego wypadało raczej blado.
- Co to za miejsce? – zapytałem, nieprzytomnie rozglądając się dookoła.
Jonghyun wspominał o tym, że mieszka w internacie. Nie sądziłem jednak, że udało mu się dostać pokój w tak fantastycznym miejscu, które niestety wcale nie wyglądało na tanie. Zastanawiałem się jak niby ja, uczeń liceum dorabiający jako kelner, mam zapłacić za zakwaterowanie. Pomimo tego, że powinienem oszczędzać, wcale tego nie robiłem. Brakowało mi samodyscypliny. Za każdym razem kiedy wkładałem coś do skarbonki, miałem nadzieję, że tym razem naprawdę nie wydłubię tego z powrotem w przeciągu dwudziestu czterech godzin. I za każdym razem zawodziłem, bo zawsze potrzebowałem ich na kilka minut po odłożeniu.
Przystanęliśmy przed stalową, wysoką bramą. Wejście było tylko delikatną zapowiedzią tego, od czego chwilę później nie dało się oderwać oczu. Ogromny ogród rozciągał się niemalże na całą szerokość posiadłości otoczonej wysokim murem, który chyba miał za zadanie chronić ludzi przed wścibskimi przechodniami. Mieliśmy wiosnę, więc mogliśmy napawać się zapachem kwitnących, barwnych roślin, którymi wysłano większą część posesji. Ogród musiał projektować ktoś o idealistycznym wyobrażeniu, wielki wizjoner-perfekcjonista, bo dokładnie przez środek (pewnie liczył to kilka razy co do milimetra) biegła wąska ścieżka wyłożona drobnymi kamykami, które chrzęściły pod butami przy każdym kroku. Przez chwilę miałem wrażenie, że projektant dokładnie odmierzał wszystko linijką, bo każdy najmniejszy krzaczek zdobiący przejście posadzony był w równej odległości od chodnika.
- To Instytut. Mówiłem ci o nim, pamiętasz? – odpowiedział, mocniej zaciskając place na moim ramieniu. Jeszcze kontaktowałem ze światem zewnętrznym, nie musiał mnie co chwilę skrupulatnie przywracać do świadomości szturchnięciami i innymi nieprzyjemnymi gestami.
Uśmiechnąłem się niemrawo, wpatrując się ze spokojem w przyjaciela. Nazwa obiła mi się o uszy, nie zdołałem jej wcześniej powiązać z miejscem, w którym się znaleźliśmy, to wszystko. Jjong jednak nie przyjmował tego do wiadomości, bo pokręcił głową z dezaprobatą, do granic urażony tym, że nie słuchałem jego wcześniejszych wywodów. Co w pewnym sensie było prawdą. Nie miałem siły na sprzeczki, dlatego w milczeniu wytrzymywałem jego karcący wzrok.
Podniosłem spojrzenie na ogromny budynek Instytutu. Nie musiałem nawet wchodzić do środka, by zrozumieć, że to nie jest miejsce dla mnie. Dlaczego Jonghyun przyprowadził mnie do tej bogatej dzielnicy? Przecież znał moją sytuację, nieraz byłem zmuszony pożyczać od niego pieniądze (dosłownie zmuszony, bo Kim nigdy nie odpuszczał i wpychał mi banknoty do rąk albo chował je do moich kieszeni). Wpatrywałem się w  zbudowany z białej cegły budynek, gotowy w każdej chwili uciec i więcej tu nie wracać.
Z każdą sekundą coraz bardziej zżerała mnie zazdrość. Że też niektórzy mogą pozwolić sobie na życie w takim luksusie. Cóż, nie narzekałem na swoje. Było nieco mniej wystawne, ale przynajmniej jakieś było. Naprawdę rzadko zdarzały się sytuacje krytyczne, w których brakowało mi na zapłacenie rachunku. A nawet jeśli, to zwykle w przeciągu kilku dni kryzys zostawał zażegnany (po ogromnym wysiłku i kilkunastu nadgodzinach w pracy), a ja znów mogłem odetchnąć z ulgą na kolejny miesiąc.
- Przypomnij mi, proszę, kto zamieszkuje te zacne progi? – zadrwiłem, zaciskając palce na pasku torby, którą za sobą taszczyłem. Naprawdę siliłem się na spokój, ale realizm wziął górę i sprowadził mnie na ziemię, nim zdążyłem pomarzyć o poranku spędzonym w tym miejscu.
- Kibum, uduszę cię kiedyś, obiecuję – odpowiedział, spoglądając na mnie kątem oka.
Cóż, nie moja wina, że czasem jego historie stawały się niemalże gotową książką, w której aby poznać jej sens, trzeba było przebrnąć przez tysiące niepotrzebnych słów. Lubiłem proste opowieści, lubiłem, kiedy ktoś dobierał odpowiednie słowa, a nie lał wodę jak z kranu, lubiłem konkrety.… ale mimo wszystkich tych cech, z mojej perspektywy wad, lubiłem Jonghyuna, dlatego czasem robiłem wszystko, żeby nie wypaść z rozmowy i dotrwać do samego końca. Niestety, ale nieprzespane noce utrudniały skupienie się, co owocowało późniejszymi lukami w pamięci i głupimi pytaniami.
Uśmiechnąłem się delikatnie, by załagodzić sytuację. Jjong westchnął, ale z anielską cierpliwością powtórzył wcześniejsze słowa.
- Uczniowie szkół średnich, studenci, młodzież, która od razu po szkole zajęła się pracą. Najstarszy z nas ma dwadzieścia dziewięć lat, więc raczej nie powinieneś mieć problemu ze znalezieniem wspólnego języka i zaaklimatyzowaniem się.
Tym razem zanotowałem w pamięci jego słowa, by więcej nie narażać się na to gniewne spojrzenie, do którego wciąż nie potrafiłem się przyzwyczaić.
Posłał mi szeroki uśmiech, kiedy jego humor wrócił do normy.
- To co, możemy już wejść do środka czy potrzebujesz jeszcze chwili na podziwianie okolicy? – Zaśmiał się przyjaźnie. Nie czekając na odpowiedź, pociągnął mnie wzdłuż kamiennej dróżki.
Nie stawiałem oporu. Ufałem mu, dlatego z pokorą podążyłem jego śladem. Kim energicznie otworzył drzwi, które z hukiem obiły się o ścianę, dając do zrozumienia mieszkańcom, że przybyliśmy. Skrzywiłem się. Osobiście wolałem to wszystko załatwić po cichu, skoro i tak nie było większych szans, bym zatrzymał się tutaj na dłużej. Równie dobrze już mogłem oznajmić Jjongowi, że zamierzam poszukać przytulne gniazdko na własną rękę, ale nie chciałem robić mu przykrości. Wiedziałem, jak bardzo napalił się na ten pomysł dzielenia pokoju teraz, kiedy i tak musiałem szukać nowej szkoły oraz w miarę niedaleko również mieszkania. Nie byłem najlepszym mówcą, nie lubiłem przekazywać złych wieści, dlatego na ogół unikałem podobnych sytuacji i teraz kompletnie nie wiedziałem, jak z tego wybrnąć.
Wnętrze tego budynku było równie zaskakujące. Chyba nie mieli tutaj nawet jednej rzeczy, która wyglądałaby na tanią. Serio, ile kasy wydali na wybudowanie i udekorowanie tego miejsca?!
Mój wzrok przesuwał się leniwie z eleganckich, wystawnych żyrandoli, na obrazy zdobiące ściany tego pomieszczenia, które chyba było punktem centralnym. Na środku, naprzeciwko drzwi wejściowych, wybudowane zostały szerokie, strome schody prowadzące na drugie, zapewne równie eleganckie piętro. Zarówno po lewej, jak i po prawej stronie znajdowały się otwarte na oścież drzwi. Aż bałem się pomyśleć, co się za nimi kryło. Pokoje ze złotymi ścianami i podłogami wyłożonymi brylantami?
Powstrzymałem prychnięcie. Nie chciałem więcej denerwować Jonga. A nuż już o tych pokojach wspominał?
Kim ruszył w nieznanym mi kierunku. Minął schody i wszedł przez drzwi, których wcześniej nie zauważyłem. Bałem się, że się zgubię, w końcu Instytut był ogromny, więc szybko zrównałem z nim krok. Starałem się nie wyglądać na zaskoczonego zwykłym wyglądem korytarza, który właśnie przemierzaliśmy. To miejsce zdążyło mnie przyzwyczaić do wystawności i luksusu, dlatego zwykłe szare ściany i drewniana, wysłużona podłoga wydawała mi się kompletnie nie z tego świata. Zabawne.
- Poczekaj tu na mnie, pójdę porozmawiać z profesorem – powiedział, posyłając mi uspokajające spojrzenie.
- Profesorem? – powtórzyłem, otwierając oczy trochę szerzej ze zdziwienia.
Myślałem, że jesteśmy w internacie, ewentualnie w jakimś hotelu o dziwnej nazwie. Co, do diabła, robił tutaj profesor? A może to było czyjeś przezwisko? Może tak naprawdę trafiłem do siedziby gangu, a niedługo będę musiał przejść inicjację? Kibum, majaczysz, naprawdę potrzebujesz snu, warknąłem w myślach.
Usiadłem grzecznie na drewnianej ławce. Nie miałem nic ciekawego do roboty, więc wpatrzyłem się w ścianę, na chwilę zajmując się myślami. Nie minęło dużo czasu, kiedy zmęczenie wzięło górę i pozwoliłem poprowadzić się do krainy Morfeusza. Kontury otaczającego mnie świata zaczęły się lekko rozmazywać, serce biło w równym rytmie, a oddech powoli się uspokajał.… kiedy wprost ze ściany naprzeciwko mnie wyłoniła się ciemna, zakapturzona postać, trzymająca jakieś spiczaste narzędzie w ręku, przyprawiając mnie o mikro-zawał. Podskoczyłem, kurczowo łapiąc się żelaznego wykończenia oparcia. Krzyk ugrzązł mi w gardle, więc tylko wpatrywałem się w przybysza z niemym wyrazem przerażenia na twarzy. Nim zdążyłem przetrawić informacje i odezwać się choć słowem (chociażby po to, by błagać o darowanie życia), postać zamaszystym ruchem zrzuciła z głowy kaptur, chowając – jak się okazało – pilniczek do kieszeni bluzy.
Przede mną stał średniego wzrostu blond włosy chłopak o ciemnych, bystrych oczach, pokazując szereg białych ząbków. Wyglądem wcale a wcale nie przypominał seryjnego zabójcy, choć miał w sobie coś, co mogło trochę odstraszać. Może to zimne, wyrafinowane spojrzenie, które nijak nie pasowało do szerokiego uśmiechu. Spojrzał na zegarek, dotknął kolczyków w uszach, po czym pomacał szyję, która była chyba jedynym miejscem, którego nie zdobiła żadna biżuteria.
Jeszcze nie przetrawiłem tego, co przed chwilą zobaczyłem. Próbowałem sobie wmówić, że to tylko moja wyobraźnia, w końcu w chwili pojawienia się nieznajomego znajdowałem się między światem realnym a snem. Już miałem puścić wszystko w niepamięć, przywitać się, zagadnąć, kiedy blondyn odwrócił się na pięcie i podszedł do ściany. Obserwował ją chwilę w skupieniu, po czym przyłożył do niej dłoń, która w mgnieniu oka zniknęła gdzieś w środku. Omal nie zadławiłem się śliną z wrażenia. Czyżbym przegapił moment, w którym totalnie odpłynąłem? To musiał być sen. Jak inaczej wyjaśnić to, że blondynek.… że on.…
- Jezu Chryste! – warknął pod nosem nieznajomy, wciąż grzebiąc w ścianie. –  Gdzie.… to.… jest.… - mruczał cicho.
Chyba się zniecierpliwił, bo zaledwie kilka sekund później z pola widzenia zniknęła również jego głowa, by po chwili z powrotem cały wyłonił się na światło dzienne. Z uśmiechem na ustach wpatrywał się w swoją zdobycz, którą okazał się być srebrny naszyjnik z pozłacaną zawieszką w kształcie litery D. Zmarszczyłem brwi, wciąż nie bardzo wierząc własnym oczom. Jeżeli to był sen, to najbardziej realistyczny jaki do tej  pory przeżyłem. W końcu naprawdę czułem gęsią skórkę na karku, zimny metal pod dłonią i krew w ustach. Z przejęcia znów zacząłem przygryzać wargę, tym razem nieco mocniej niż zazwyczaj.
- Ostatnio często mi się to zdarza.… - powiedział nieco głośniej, zapinając naszyjnik. – Zgubiłem już zegarek i kilka kolczyków, tylko nie mam bladego pojęcia, w którym miejscu – dodał, podchodząc bliżej mnie. – Jestem Daehyun. – Wyciągnął rękę na przywitanie.
Podniosłem się z miejsca, by oddać gest. Ukłoniłem się, wciąż zastanawiając się nad realnością tego wydarzenia. Najczęściej gdy dotykałem kogoś we śnie, nie czułem ciepła jego ciała. Dziwne. Gdyby tak ktoś mógł mnie uszczypnąć, żebym sprawdził.…
Syknąłem z bólu, kiedy czyjeś palce mocno zacisnęły się na mojej skórze, przy okazji głęboko wbijając w nią paznokcie. Odwróciłem się gwałtownie w stronę człowieka, którego miałem ochotę zabić za dotykanie mnie bez pozwolenia. Przez chwilę błądziłem wzrokiem dookoła, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Minęła chwila nim zrozumiałem, że przede mną stoi niewysoka, drobna dziewczyna o bardzo dziecięcej urodzie. Pomarańczowe włosy związane w koński ogon kolorystycznie idealnie zgrywały się z jej ubraniem. T-shirt w kolorze dojrzałej marchewki i czarne, krótkie spodnie dosłownie wisiały na jej drobnym ciele. Uśmiechnęła się szeroko, wciąż wlepiając we mnie swoje ogromne, czarne oczy.
- Co ty, do cholery, robisz? – zapytałem, dziarsko mierząc ją wzrokiem.
- Przecież prosiłeś! – żachnęła się, przekrzywiając lekko głowę. – Chyba że.…  - zawahała się, momentalnie smutniejąc - nie powiedziałeś tego na głos, co? – zapytała, wpatrując się w podłogę.
Spojrzałem na nią jak na rasową wariatkę. Czy wszyscy ludzie – włącznie z Jonghyunem, który był odpowiedzialny za przyprowadzenie mnie tutaj – powariowali?!
- Yuri, znowu zapomniałaś o zakazie? – wtrącił się Daehyun. Mówił bardzo surowym tonem. W dodatku nie zrezygnował ze swojego chłodnego spojrzenia, przez co miałem wrażenie, że biedna pomarańczowowłosa zaraz zapadnie się pod ziemię ze wstydu i skruchy.
- Przepraszam, oppa. Kontrola nie jest moją mocną stroną. – Westchnęła przeciągle, trzepocząc przy tym rzęsami, jak na słodką nastolatkę przystało.
Patrzyłem to na jedno, to na drugie, a moje oczy z sekundy na sekundę robiły się coraz większe. Blondynek jakiś czas temu swobodnie przechodził sobie przez ściany, a ta mała smarkula czytała mi w myślach? W dodatku przed chwilą ktoś mnie uszczypnął, zgodnie z moim życzeniem, a ja wcale się nie obudziłem. Przetarłem zmęczone oczy wierzchem dłoni. Może śniłem na jawie? Albo byłem bardzo, bardzo poważnie chory i miałem halucynacje. Przecież to możliwe...
- Tak.… więc ja jestem Jung Daehyun, a to Kwon Yuri, moja przyrodnia siostra – ponownie przedstawił siebie, nisko się kłaniając, po czym kiwnął głową na dziewczynę.
- Kim Kibum – odpowiedziałem niemalże szeptem.
Byłem skołowany, zmęczony, przerażony i zniechęcony zarazem. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym na raz czuł aż tyle negatywnych emocji, co mnie coraz bardziej przytłaczało.
- Coś ty taki przybity? – zainteresował się blondyn, mierząc mnie wzrokiem. – Coś z tobą nie tak? – dodał po chwili.
- I kto o to pyta! – warknąłem, nim zdążyłem ugryźć się w język. – Chłopak, który robi sobie ze ścian skrytki na biżuterię?!
Zrobił kwaśną minę, odwracając wzrok. Szkoda, że naprawdę nie zamknąłem się wcześniej. W końcu wydawał się miły, a ja się na nim wyżywałem. Ale cała sytuacja doprowadzała mnie pomału do szału. Jak to, cholera, możliwe, żeby ktoś robił takie rzeczy?! Przechodzenie przez ściany jest definitywnie niemożliwe! Nigdy nie było i nie będzie! A czytanie w myślach?! Oprócz tego, że niemożliwe, to jeszcze denerwujące. Nikt oprócz mnie nie powinien mieć do nich dostępu!
- No, przecież o tym mówię – odpowiedział cicho. – Może sprostuję.… coś nie tak z twoimi umiejętnościami?
- Umie... umiejętnościami? - powtórzyłem, ledwie rozchylając usta.
Nieśmiały uśmiech wpłynął na twarze obojga mieszkańców Instytutu. Wciągnąłem głęboko powietrze, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu wsparcia. Jonghyun niestety przepadł jak kamień w wodzie. Teraz nie słyszałem nawet jego głosu zza drzwi pokoju, który przypominał mi trochę pokój nauczycielski. To znaczy, nie miałem jeszcze okazji wejść do środka, jednak sam fakt czekania na korytarzu z innymi popapranymi nastolatkami sprawiał, że myślami powracałem do swojego liceum. Do byłego liceum. Liceum, które spaliłem zaledwie czterdzieści osiem godzin temu.
Pytanie o moje umiejętności wydawało mi się zarówno szokujące jak i bezsensowne. Jakie, do cholery jasnej, umiejętności? Pisać i czytać umiałem od dziecka, z mówieniem nie szło mi najgorzej (nie licząc wielu niekulturalnych słów, których nie potrafiłem ot tak wyrzucić z własnego słownika), myśleć jako tako myślałem trzeźwo.… zresztą, o to raczej się ludzi nie pyta, więc o co chodziło? I, co najważniejsze, jak wielki związek miało to z podpaleniem budynku? Bo jakiś musiało mieć, co dotarło do mnie szybciej niżbym się spodziewał. W końcu pożar nie wybuchł dlatego, że postanowiłem sobie urządzić romantyczny wieczór przy świecach w bibliotece. Nie rozumiałem jak w ogóle mogło do tego dojść. Pamiętałem każdą minutę tamtego wieczoru. Albo... może tylko wydawało mi się, że pamiętam.
Już sam nie wiedziałem, co bardziej mnie dziwiło. Pożar, miejsce, do którego zabrał mnie Jong, czy może tutejsi ludzie i ich nienaturalne pytania.
Od ponad minuty nie odezwałem się słowem. Przez cały ten czas moi nowi znajomi wpatrywali się we mnie jak sępy w ofiarę. Wyglądali na przejętych, a przecież nie mieli ku temu większych powodów. Ledwo mnie znali, nawet gdyby z moimi umiejętnościami” faktycznie było „coś nie tak”, to nic im do tego. Na pewno nie zwierzyłbym się z tego pierwszej napotkanej osobie, która w dodatku zachowaniem delikatnie przypomina mi uciekiniera z wariatkowa.
Nie zdążyłem przerwać denerwującego milczenia, bo ktoś zrobił to za mnie. I to w jakim stylu! Średniego wzrostu osoba o bardzo, bardzo chudych nogach i bardzo, bardzo długich, kasztanowych włosach, wbiegła na korytarz, taranując przy okazji moich nowych znajomych. Z początku wydawało mi się, że tegoż osobnika nie ruszą szkody jakich narobił, ale niemal w tym samym czasie, kiedy o tym pomyślałem (przez co spojrzałem na niego podejrzliwie), zatrzymał się w miejscu i z irytacją oraz bólem wymalowanym na twarzy, odwrócił się na pięcie. Podszedł do Daehyuna i wymamrotał ciche przeprosiny.
Przyjrzałem się mu dokładniej. Miał dość męskie rysy twarzy, odważne spojrzenie i bardzo dobrze zbudowane ciało. Kasztanowa, trochę przydługa grzywka opadała mu na oczy. Poprawił ją zwinnym ruchem dłoni, zarzucając całkowicie do tyłu. Grymas z twarzy nie zniknął nawet na chwilę, przez co wydawało się, że chłopak jest zwyczajnym gburem. Dopiero po chwili, równocześnie z Yuri, zauważyłem, że młody (byłem pewny, że był ode mnie młodszy) przyciskał do siebie prawą rękę, coraz bardziej się przy tym krzywiąc.
- Taemin, coś ty znowu zrobił?! – pisnęła Yuri, jednym susem doskakując do chłopaka. Ten syknął z bólu, gdy nieuważnie, niezbyt delikatnie dotknęła zranionego miejsca.
- Nic mi nie jest. Robiliśmy sparring z Sehunem i jak zwykle musiał się popisać – burknął pod nosem. Spuścił delikatnie głowę, tak, że grzywka po raz kolejny zasłoniła mu widoczność. Sapnął ciężko, jeszcze mocniej przytulając rękę do swojego drobnego ciała, którym wstrząsnął dreszcz.
- Macie tu jakiegoś doktora... czy coś? – zapytałem, zwracając na siebie uwagę całej trójki. Uch, wiedziałem, że to dość dziwne pytanie, ale skoro znajdował się tutaj nawet profesor, to kto wie.…
Taemin jakby nagle obudził się z transu, bo spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Zagryzł mocno wargę i przez chwilę po prostu stał, wlepiając we mnie czekoladowe tęczówki. Wyglądał tak niewinnie i chłopięco... Przeniósł wzrok na Daehyuna, który ledwo zauważalnie kiwnął głową. Dopiero wtedy młody delikatnie się uśmiechnął, kłaniając nisko. Odwzajemniłem gest, jednak dość niemrawo i wymuszenie. Niestety wciąż nie czułem się zbyt komfortowo w towarzystwie ludzi, wokół których non stop dzieją się dziwne rzeczy. To dziwne, zważywszy na to, że sam miałem podobne problemy. Tak, ja po prostu jestem hipokrytą.
- Lee Taemin – przedstawił się chłopak. - Podałbym ci rękę, ale niestety nie mam jak. Przepraszam – dodał ze smutkiem.
W odpowiedzi rzuciłem mu swoje imię, uważnie go obserwując. Póki co jako jedyny zachowywał się normalnie.
Kiedy uroczy uśmiech rozświetlił jego bladą twarz, w jednej chwili w moich oczach przeobraził się z niemiłego gbura w przyjaznego, do bólu słodkiego chłopaka. Mimo wcześniejszych fałszywych domysłów, dobrze mu z oczu patrzyło. Postanowiłem więc, że, o ile zostanę w Instytucie na dłużej, poznam go trochę bliżej. Bo jak do tej pory najbardziej przykuł moją uwagę. Nie, żeby pozostałym coś brakowało. No, może piątej klepki ze względu na dziwne zachowanie, umiejętności i pytania. W dodatku Yuri wydawała się szczególnie nieopanowana i nieuważna, co z marszu uznałem za fatalnie dobrane przez los cechy.
- Um.… mamy coś w rodzaju doktora. Niestety dziewczyna nie posiada dyplomu, ani żadnej większej wiedzy, więc nie wiem, czy.…
- Skoro nie ma wiedzy i nie ma dyplomu, to nie jest doktorem. Zresztą, nieważne. Chodziło mi o to, czy ma się kto nim zająć, czy może trzeba go odwieźć do szpitala – odpowiedziałem szorstko.
- Nie trzeba, idę poszukać Soojin – rzucił na odchodne.
- Poczekaj, a twoja ręka?! – krzyknąłem za nim, kiedy znikał za rogiem korytarza.
- Uch, od razu widać, że jesteś tu nowy. Każdy wie, kim jest Soojin. – Yuri odwróciła się w moją stronę, gdy odprowadziła już wzrokiem Taemina. – Musimy cię oprowadzić i zapoznać z odpowiednimi ludźmi, inaczej długo tu nie wytrzymasz – dodała, przestępując z nogi na nogę. Naprawdę zaczynała mnie denerwować swoim zachowaniem.
Spojrzałem pytająco na Daehyuna, który tylko pokiwał głową. Miał dziwną minę. Chyba martwił się o Taemina, bo zacisnął mocno usta, a jego wzrok stał się nieobecny. Bezwiednie zerkał w miejsce, w którym przed chwilą zniknął jego kolega.
- Wyjaśnisz mi kim jest Soojin? – dopytywałem, próbując zwróć na siebie ich uwagę. Cóż, nic dziwnego, że bardziej przejmowali się kontuzjowanym przyjacielem, niż zagubionym nieznajomym.
W myślach dopowiedziałem sobie resztę nurtujących pytań, bo zadanie ich w tym momencie wydawało mi się dość niestosowne. Dlaczego ktoś ze zranioną ręką miałby jej szukać, skoro nie była lekarzem? Po poznaniu tego dziwnego rodzeństwa powinienem się z marszu przyzwyczaić do dziwactw, ale szło mi to wyjątkowo opornie.
- W swoim czasie. My się na chwilę oddalimy, bo Jonghyun wraca, a wygląda na to, że macie do obgadania sporo spraw – odpowiedziała, wpatrując się w zamknięte drzwi pokoju profesora.
- Yuri, cholera jasna, no! Nauczysz się w końcu, że nie wolno ci podsłuchiwać myśli innych?! – warknął jej brat. Zanotowałem w myślach jego wybuchowy temperament, żeby czasem w przyszłości mu nie podpaść. 
Zaraz, jakiej przyszłości?, skarciłem się. Przecież tutaj nie zostajesz.
- Trzymaj się, Kibum – powiedziała z uśmiechem, po czym ruszyła śladami Taemina.
- Znajdziemy cię później – dodał Daehyun, siląc się na spokój. Skinął głową na pożegnanie, szybko znikając mi z oczu.
Chwilę po ich odejściu na korytarz wyszedł uradowany Kim. Wziął mnie w swoje objęcia. Trochę mnie tym zaskoczył. Z jakiej racji... Czy on mnie ściskał dlatego, że właśnie oficjalnie zmieniałem miejsce zamieszkania?
- Witam w Instytucie, Bummie – powiedział, odsuwając mnie na długość swoich ramion. – Mam ci wiele do przekazania, ale to za chwilę. Na razie pokażę ci nasz pokój, rozpakujesz się.
- Nie mogę tu zostać. Czynsz musi być ogromny! Jak ja niby.… - zacząłem, ale chłopak ostro wpadł mi w zdanie, momentalnie uciszając. Siła jego osobowości czasem mnie zaskakiwała, choć znałem go tak dobrze.
- Ale tutaj nie ma czegoś takiego jak czynsz. Mówiłem ci, że masz się niczym nie przejmować, teraz jesteś jednym z nas. – Zaśmiał się serdecznie, widząc moją minę. – Jesteś zdezorientowany, wiem. Dlatego chcę cię zaprowadzić do pokoju, żebyśmy mogli w spokoju porozmawiać – wytłumaczył.
Kiwnąłem głową. Kompletnie nic z tego nie rozumiałem. Natychmiastowo potrzebowałem wyjaśnień, ale Jonghyun był uparty, dlatego wiedziałem, że zaprzeczeniami tylko opóźniłbym rozmowę.


*
Cześć!
Pierwotnie rozdział miał być dłuższy o jeden fragment, ale pracowałam nad nim od tygodnia, więc naprawdę bardzo, bardzo chciałam go dzisiaj dodać. Sprawdzany po milion razy, dlatego drobne usterki mogły mi umknąć, co za dużo, to niezdrowo, jak to mówią. Chyba nie wyszło najgorzej, ale ocenę pozostawię Wam.


gif: credit to owner

Opinie mile widziane!
Pozdrawiam!

7 komentarzy:

  1. Gratulacje! Twój blog został nominowany do LBA, więcej szczegółów u mnie http://przed-miloscia-nie-ma-ucieczki.blogspot.co.at/p/nominacje.html

    OdpowiedzUsuń
  2. "- Przypomnij mi proszę, kto zamieszkuje te zacne PIEROGI." Chyba z pięć razy czytałam to zdanie i nie mogłam zrozumieć, o co chodzi z tymi pierogami... Ale potem okazało się, że włączyła mi się głupota. I to głupota: level hard :D
    Od początku: rozdział strasznie mi się podobał. Po pierwsze genialnie piszesz, chodzi mi o to, że ciekawie opisujesz wszystkie zdarzenia i z niczym się nie spieszysz. Po drugie, bohaterowie, a mianowicie ich wymieszanie - super pomysł, w końcu każdy może mieć swojego ulubieńca. Już zakochałam się w tutejszym Daehyunie, ta postać przemówiła do mnie od razu, chociaż Kibum właściwie tak samo. A soojin... Nie chciałam tego pisać, ale muszę... Dla mnie wygląda jak transwestyta :D Serio, jakąś dziwną urodę ma. Tak sobie myślę, że może mieć moc uzdrawiania/leczenia? Ale Taemina i Sehuna nie rozgryzę za Chiny. A no i jeszcze ten początek, gdzie Dae wychodził ze ściany z pilniczkiem, miałam wrażenie, że opisałaś śmierć. Bo jakaś zakapturzona postać z metalowym narzędziem - no kosa, bo co innego :D Swoją drogą Yuri ma ciekawą umiejętność, też bym taką chciała. Właściwie kto by nie chciał... Jonghyun też ma jakąś nadprzyrodzoną siłę, prawda? Mam nadzieję, że wyjaśni wszystko Kibumowi i ten da się przekonać do mieszkania w Instytucie.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny! Pisz szybciutko drugi rozdział Ty utalentowana Kobieto! :3
    Hwaiting~!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wa, wystraszyłaś mnie z początku, myślałam, że to ja napisałam pierogi :O haha :D Jak transwestyta? serio o,o to niedobrze haha, kurcze, nie widziałam jej w taki sposób wcześniej, teraz zawsze się będę nad tym zastanawiać, lol :D
      Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam xx!

      Usuń
  3. Spóźniłam się. Żadna nowość. Zajebiste. Strasznie mi się podoba. Wiedziałam, że to opowiadanie będzie świetne.
    Co jeszcze mam napisać? Na razie jestem w szoku, porozdziałowym :) może później znajdę odpowiednie słowa do opisania moich odczuć. Jesteś PER-FECT! Nie pośpieszam, jeśli chodzi o nexta, bo może już jest :) właśnie idę to sprawdzić.
    Wiśnia
    PS. Może mnie pamiętasz :) :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że Cię pamiętam! :3 Jakże bym mogła zapomnieć, proszę Cię. Szok po rozdziałowy, o jak ja dobrze to znam, często takiego doznaję hehe. Dzięki za miłe słowa ^^

      Usuń
  4. brybry.
    że też jeszcze istnieją ludzie, którzy zakładają blogi o SHINee! trudno uwierzyć, naprawdę.
    ale do rzeczy. pomysł mi się podoba, chociaż na razie nie różni się niczym od przeciętnej powieści fantasy dla młodzieży (no może poza tym, że głównym bohaterem jest facet). trochę mnie denerwuje, że zmieniasz charaktery postaci, "BO MOŻESZ". w końcu piszemy o panach kpopowcach, a nie o ludziach z ciałami panów kpopowców. nie chodzi mi tu o to, jak to się prezentuje w ficku, ale o samo rozumowanie. no i dodanie Jonghyunowi paru centymetrów to świętokradztwo. mniejsza.
    twój styl jest ładny, ale trochę mnie męczyły te długie rozmyślania Kibuma. co więcej, zachowuje się cokolwiek nielogicznie, mam tu na myśli szczególnie sytuację ze szkołą. czasami dobrze jest się postawić w sytuacji bohatera, wtedy wszystko wychodzi realniej.
    nie zwracałam większej uwagi na błędy, bo robisz ich mało. wypisałam te, które mnie uderzyły:
    dwa obleśne ortografy - "nie raz" i "a nóż". nieraz oczywiście łącznie, a noże to są w kuchni. w tym wypadku "nuż".
    "Jak się mogłem wcześniej spodziewać, wnętrze tego budynku było równie zaskakujące." - trudno się spodziewać, że coś jest zaskakujące. wyszło nielogicznie.
    "Ściągnąłem brwi, wciąż nie bardzo wierząc własnym oczom." - to brwi da się ściągnąć? bóg znowu robi sobie ze mnie jaja, cham jeden. lepiej by brzmiało "zmarszczył"
    "Z przejęcia znów zacząłem przygryzać wargę, tym razem nieco mocniej, niż zazwyczaj." - bez drugiego przecinka
    T-shirt w kolorze dojrzałej marchewki i czarne, krótkie spodnie były na nią ciut za duże, dosłownie wisiały na jej drobnym ciele. - najpierw są ciut za duże, raz dramatycznie na niej wiszą. podejrzana sprawa.
    "Jonghyun niestety przepadł jak kamień w wodzie i to dosłownie, bo teraz nie słyszałem nawet jego głosu zza drzwi pokoju, który przypominał mi trochę pokój nauczycielski." - jakby d o s ł o w n i e przepadł jak kamień w wodzie, to by się utopił.
    "Wziął mnie w swoje objęcia, czym naprawdę mocno mnie zaskoczył." - stylistycznie leży. ten patos pasuje tu jak G-Dragon w slipach w kaczuszki na podeście w Luwrze.
    no i oczywiście pomarańczowowłosa, chociaż to neologizm, powinna być łącznie.
    na Twoim miejscu zamiast ciągle pisać "Kim", używałabym po prostu skrótu "Jjong". co drugi Kołeaniec jest Kimem. nie mówię, że myślę o Kim Dzong Unie, ale gorzej, że Key ma takie samo nazwisko.
    trochę sobie pomarudziłam, ale napisałaś, że jesteś otwarta na krytykę (albo tak mi się tylko wydaje), więc mam nadzieję, że nie odbierzesz tego jako hejt. z niecierpliwością czekam na następne party, wtedy będę w stanie mogła napisać więcej o samej fabule~
    weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takiego marudzenia nigdy dość. Dokładnie tak napisałam, jestem otwarta na krytykę, dlatego cieszę się, że pisałaś co myślisz. W końcu napisałaś to, żeby mi pomóc, a nie pogrążyć czy coś. Matko, tyle rzeczy mi umknęło, że aż mi wstyd. Zaczynając od początku: naprawdę nie chciałam dodać Jonghyunowi wzrostu, co to, to nie. Ten błąd wynika z mojego gapiostwa, bo widzisz, z początku na miejscu Jonga był Minho, który cóż... do niskich nie należy. Dobrze, że zwróciłaś na to uwagę. Tylko co masz na myśli mówiąc o zmianach charakterów? Uch, moje zagłębianie się w myśli i uczucia bohaterów... może czasem faktycznie przesadzam. Rzeczywiście to może być męczące. Co do błędów... nawet nie będę się za bardzo o tym rozpisywać, podziękuję Ci tylko za wyłapanie ich, za wypisanie, bo jednak poświęciłaś na to swój czas. Pokiwam więc głową i od razu zabiorę się za ich poprawianie. Mam nadzieję, że fabułą Cię nie rozczaruję.
      Dziękuję za cenne rady, wyłapanie błędów, za opinię. Pozdrawiam, x.

      Usuń