17 lutego 2017

Scream & Shout 2

CZĘŚĆ DRUGA: BEZ ZNACZENIA

Kibum
Oh Jiah wyglądała groźnie, kiedy mrużyła swoje wypełnione dziką żądzą mordu czarne oczy. Jej dłonie zacisnęły się w pięści. Chwała Bogu, że tym razem to nie przeze mnie popsuł jej się humor. Chociaż zazwyczaj miałem gdzieś, gdy wyzywała mnie od nienormalnych szaleńców, dzisiaj nie miałem ochoty na wysłuchiwanie podobnych komentarzy. Zresztą, tego dnia byłoby to najprawdziwsze kłamstwo. Nie byłem już nienormalny. Byłem szarym człowieczkiem bez ambicji. 
Wciąż nie ukazała mi się żadna, nawet najdrobniejsza wizja. Zaczynałem poważnie martwić się o stan swojego zdrowia. Myślałem już, czy nie wybrać się do jakiejś wróżki albo szamanki, ale Jiah ostro mnie skrytykowała za podobne pomysły. Pewnie miała rację.
Musiało być ze mną bardzo niedobrze, skoro właśnie przyznałem komuś rację bez walki. Wydawało mi się, że razem z moim darem, ktoś odebrał mi całą wolę życia. Jakbym zgubił swój najcenniejszy skarb. 
- Ta wiewiórka zaczęła sobie ze mną pogrywać - warknęła Ji. Jej oczy wciąż wodziły za wysokim chłopakiem o długich, pofarbowanych na rudo, związanych w koński ogon włosach, który krzątał się teraz przy szafkach na dokumenty. - Panoszy się na moim stanowisku...
- Teraz to WASZE stanowisko, skarbie - rzuciłem rzeczowym tonem, czego niemal od razu pożałowałem. 
Teraz to mnie oberwało się tą samą żądzą mordu, która ani trochę nie osłabła na jakości. Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się do niej plecami, żeby choć prowizorycznie nie być dłużej częścią tej dramatycznej sceny.
Niestety, ale moje słowa były prawdziwe i zdenerwowanie Oh Ji wcale nie sprawiło, że rzeczywistość uległa zmianie. Tak samo jak moja nie mogła się zmieć, kiedy kląłem na niebiosa, że bawią się losem ludzi, odbierając dane im wcześniej dary. 
Szlag. 
- Spójrz na to z dobrej strony... - zacząłem.
Jej ciche warknięcie wcale mnie nie powstrzymało. Mówiłem dalej w zamyśleniu, dobierając słowa tak, by jak najmniej ją urazić i jak najbardziej pocieszyć. Bywałem dupkiem dla innych, dla niej zresztą też, ale mimo wszystko była moją najlepszą przyjaciółką i najlepiej wykorzystaną wizją w życiu. 
- Po pierwsze, twoje obowiązki zmniejszą się o połowę, mimo że pensja zostaje taka sama. Po drugie, masz okazję pokazać szefowi jaką jesteś zajebistą asystentką, bo teraz będzie miał nowy punkt odniesienia, kiedy wystawi ci ocenę. Po trzecie, jak dobrze wszystko rozegrasz, to wiewiórka jeszcze będzie tańczyła tak, jak tylko jej zagrasz - mówiąc, wyliczałem na palcach, mocno wytężając umysł. - Och! No i w razie jakbyś chciała się z kimś pomigdalić w pracy, to teraz masz już z kim - dodałem, tym razem dla żartu. 
Kiedy odwróciłem się z powrotem w jej stronę, dostrzegłem cień znikającego już uśmiechu. Wiedziałem, że dopóki nie patrzyłem, na pewno powstrzymywała się od śmiechu, a gdy tylko nasze oczy się spotkały, spoważniała. 
- Cóż... nie brzmi to najgorzej, kiedy tak to ujmujesz. Może z wyjątkiem migdalenia się. Po co męczyć się ze służbą, jak od razu można wystartować do szefostwa? - zapytała, a ja zakrztusiłem się wodą, której łyka wziąłem w zdecydowanie złym momencie. 
Spiorunowałem ją spojrzeniem.
- Czy ty urabiasz naszego szefa w TEN sposób?! - Mój głos skoczył niemal o oktawę przy końcu zdania. - A dlaczego ja, proszę ciebie, wcześniej o tym nie słyszałem? 
Nawet po niej nie spodziewałbym się takich wariackich wyczynów. W końcu pan Choi był postrachem naszego miejsca pracy. Kiedy ostatnim razem wylądowałem u niego na dywaniku przez brak nowych materiałów do artykułu, prawie zemdlałem na widom samej plakietki na drzwiach jego biura. 
Co prawda, jak na swój wiek, wciąż wyglądał bardzo młodo i całkiem nieźle się trzymał. Był szczupły i wysoki, zawsze ubierał się w garnitury od najlepszych projektantów, a wypastowane buty lśniły w blasku resztek promieni słońca, które po godzinach długiej pracy chyliło się ku zachodowi. Czasem mogłoby się wydawać, że on cały lśnił w blasku tegoż słońca, chociaż to już były moje osobiste spostrzeżenia. 
Nic więc dziwnego, że Jiah była nim zainteresowana. Gdy opierał się nonszalancko o framugę, taksując swoich pracowników spojrzeniem, sam miałem ochotę zamruczeć na jego widok. Koniec końców to jednak wciąż był ten sam osobnik, który zwalniał każdego, kto krzywo na niego spojrzał albo na przykład... nie zawiązał odpowiednio swojego krawatu. Dlatego gdybym był kobietą, nigdy nie zdecydowałbym się go wybrać na obiekt swoich westchnień.
Oh Jiah zaśmiała się głośno, kiedy ujrzała panikę na mojej twarzy. Opuszkami palców przejechała kokieteryjnie po swoich umalowanych na czerwono wargach, po czym poprawiła włosy, które idealnie opadły na jej odkryte ramiona. Przewróciłem oczami, kiedy wlepiła we mnie swoje spojrzenie, dzięki któremu udało jej się rozkochać w sobie tyle ofiar. Oh Ji była z natury typową łamaczką serc
- Jeszcze chwila, a puszczę pawia - skomentowałem. - Tylko nie mów mi, że mówiąc o szefostwie... miałaś na myśli jego żonę. - Wzdrygnąłem się na samą myśl o wysokiej anorektyczce, która przeszła już tyle operacji plastycznych, że chyba nawet nie była w stanie się uśmiechnąć. 
- Fuj... - odpowiedziała i zaśmiała się, wracając do układania książek alfabetycznie na pułkach wiszących na ścianie. - Lubię czasem zawiesić oko na porządnej kobiecie, ale nigdy nie na pustych lalach, które boją się pokazać światu, ile naprawdę mają lat.
- Czy ty...
- Nie - przerwała mi, wiedząc dokładnie, o co zapytałbym w takim momencie. Już nie raz i nie dwa przechodziliśmy przez tego typu rozmowy o jej kochasiach. - Jeszcze z szefem... nic się nie wydarzyło, ale od dawna mam go na oku, a on chyba ma na oku mnie. - Poruszyła zabawnie brwiami. Odpowiedziałem jej delikatnym uśmiechem. 
Bałem się o nią, bo sypianie z szefem czasem może przynieść marne skutki. Zwłaszcza, jeżeli facet był już po raz trzeci żonaty. 
- Nie myślałaś o tym, żeby celować w jego syna? - zapytałem, żywiąc przy tym ogromną nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca i może teraz uda mi się zaszczepić bardziej odpowiednią myśl  w jej uroczej, głupiej główce.
- Dobre żarty, Bummie - rzuciła szorstko, jakby jakimś cudem wiedziała, co o niej przed chwilą pomyślałem. - Jestem z nim blisko, ale nie na tyle, by odkryć jego mroczne, rodzinne sekrety.
Nasz szef nigdy nie poruszał z pracownikami tematów dotyczących jego rodziny. Wiedzieliśmy, że obecna żona jest już trzecią, tylko dlatego, że kiedyś pokłócili się w jego biurze, a ona wykrzyczała mu to prosto w twarz. Stąd dowiedzieliśmy się również, że ma dwójkę dzieci, a jedno z nich na pewno było płci męskiej. Pewnie chłopak nie chce przejąć firmy, dlatego pan Choi w ogóle o nim nie mówi, snuliśmy domysły. 
- Jakie mroczne sekrety? - zapytała wiewiórka, która znikąd zmaterializowała się tuż za Oh Ji. 
Jiah spojrzała na mnie spanikowana. Przewróciłem oczami, bo młody jakoś nie wywierał na mnie zbyt wielkiego wrażenia. 
- Wierz mi, kto jak kto, ale na pewno ty, młody, nie będziesz nic na ten temat wiedział - stwierdziłem, a do głowy nagle wpadł mi pewien pomysł. Co, jeżeli właśnie dlatego został zatrudniony? Nikt ot tak nie tworzy nowego stanowiska, które i tak już wcześniej było zajęte przez bardzo kompetentną osobę. Coś musiało być na rzeczy, a jako dziennikarz-wschodząca-gwiazda uwielbiałem węszyć. Nawet jeżeli uzyskanych informacji nie mogłem nigdzie opublikować, ani nikomu więcej przekazać, lubiłem wiedzieć
- Sprawdź mnie - burknął, odkładając pudło pełne artykułów na biurko. Poprawił swoją uroczą kitkę i wlepił we mnie ciemno brązowe oczy. 
- Co, może wiesz coś na temat rodziny naszego szefa, młody?
Jiah pokręciła głową z dezaprobatą. 
- No co, skarbie? Przecież i tak nikomu nie wygada, o czym rozmawialiśmy. Jest tutaj nowy, musi się pilnować - stwierdziłem, posyłając Taeminowi delikatny uśmiech. Wciąż za nim nie przepadałem, ale dla paru dobrych newsów mogłem się poświęcić.
Teraz to Taemin wyglądał na spanikowanego, co tylko potwierdziło moją teorię. Wiedział więcej, niż mogło nam się z Ji wcześniej wydawać.
- No, nie mów... czy ty wiesz o jego dzieciach? - zapytałem podekscytowany, a on zaczął drapać się po czole, przy okazji zakrywając trochę swoją twarz.
Odchrząknął, jakby to naprawdę miało mu w czymś pomóc i nas rozkojarzyć. Jiah podeszła do niego bliżej, całkiem zatracona w rozmowie. Cała jej uwaga zwróciła się ku wiewiórce. Do tej pory jeszcze nie widziałem, by patrzyła na niego dłużej niż parę sekund... i to nie wyrażając żadnej nienawiści. Nawet grama.
- Wiesz o Minho? - pisnęła, a kiedy jego oczy stały się tak wielkie, jak moneta pięciuset wonów, zakryła dłonią usta. 
Co się, do cholery jasnej, właśnie działo na moich oczach? Jiah twierdziła, że nie ma dostępu do sekretów pana Choi, a rzucała na prawo i lewo imieniem jego syna! 
- Skąd ty...? - szepnął Taemin, pochylając się konspiracyjnie w jej stronę.
No, toż jakbym oglądał scenę rodem z taniej dramy...
- Dobra, dzieciaki, o co chodzi? Kto to jest Minho? - dopytałem. Dosłownie nosiło mnie, kiedy wszyscy dookoła wiedzieli o czymś, o czym ja nie mogłem wiedzieć. To moje osobiste piekło na ziemi. Właśnie przez przypadek sam do niego wszedłem. 
- Ciszej...! - syknął na mnie rudowłosy, posyłając mi spojrzenie pełne dezaprobaty. Jeszcze chwila, a rękoczynem przypomnę mu, że wciąż jestem od niego starszy. Tego mi do szczęścia brakowało, żeby młodszy ode mnie dzieciak-asystentka mi rozkazywał. 
Był chyba zbyt pochłonięty sprawą tajemniczego syna pana Choi, żeby zwrócić uwagę na takie szczegóły.
- Nie wolno nam tutaj o tym mówić. To są jego prywatne sprawy, więc jeżeli zależy ci na tej robocie, to... - zaczął, ale wpadłem mu w słowo z siłą, której sam nie byłem świadom. 
- Skoro to jego prywatne sprawy, to jakim cudem obydwoje o tym wiecie?
Oh Jiah i Lee Taemin wymienili porozumiewawcze spojrzenia, którymi tylko mocniej mnie zdenerwowali. Czyżby wrogowie właśnie znaleźli wspólny język? Błagam, nie... 



Jonghyun
Wizje wróciły w bardzo dziwnym momencie.
Do tej pory nigdy nie były zbytnio przydatne, a tym razem... możliwe, że oszczędziły mi parę długich godzin bólu w korku pełnym rozgniewanych, znudzonych kierowców. Wypadek na głównej alei oczywiście musiał zdarzyć się akurat w tym momencie, kiedy musiałem dostać się do szpitala z wciąż krwawiącą ręką. 
- Skręć w lewo na następnym zjeździe - poleciłem dziewczynie, która ze skupieniem obserwowała znaki przy drodze. Spojrzała na mnie kątem oka, zdziwiona moim poleceniem. 
- To jest najszybsza droga, po co mam tutaj skręcać? - zapytała. 
- Zaufaj mi i... proszę, po prosu jedź tędy, okej? - poprosiłem, siląc się na spokój. 
Dawno już nie czułem takiego bólu, jak teraz. Miałem dziwne, bardzo nieprzyjemne wrażenie, że chyba część rozbitego szkła wciąż tkwiła mi pod skórą po wewnętrznej stronie dłoni. Żałowałem, że jak zwykle nie mogłem zatrzymać wybuchu złości, bo tym razem naprawdę fizycznie na tym ucierpiałem. Z drugiej jednak strony... gdybym miał szukać pozytywów w całej tej sytuacji - na pewno nie miałbym okazji spędzić tyle czasu z piękną nieznajomą.
- Jak sobie życzysz... - powiedziała cicho i posłusznie skręciła w lewo. - Wiesz, że będziemy jechać prawie pół godziny dłużej? - dopytała, a ja jak debil pokiwałem głową, chociaż wiedziałem, że raczej tego nie dostrzeże, gdy skupia się na drodze.
- Wiem, ale to nie jest teraz ważne.
Pewnie wzięła mnie za wariata ze skłonnościami do masochizmu, skoro dobrowolnie dodałem sobie pół godziny bólu do dzisiejszego grafiku. Gorączkowo myślałem nad tym, jak mógłbym zatuszować tę dziwną sytuację, jednak nic dość mądrego nie przychodziło mi do głowy. Gdybym powiedział jej, że po prostu chcę spędzić z nią więcej czasu, mogłaby albo pomyśleć, że to urocze i pewnie tak bardzo mi się podoba, co nie było w stu procentach zgodne z prawdą, albo stwierdziłaby, że jestem popieprzeńcem, który jak człowiek nie potrafi normalnie zaprosić ją na kolację. Żadna z powyższych wizji nie stawiała mnie w dobrym świetle. Wybrałem więc najprostsze wyjście i zwyczajnie zamilkłem. Usadowiłem się wygodniej na siedzeniu, zdrową ręką poprawiłem pasy i wpatrzyłem się w widok za oknem.
- Jesteś typem milczącego macho czy to ja cię tak onieśmieliłam? - zapytała, a kiedy na nią spojrzałem, na jej twarzy dostrzegłem szeroki uśmiech.
- Ciężko stwierdzić. Wyglądam na milczącego macho? - odbiłem piłeczkę.
Przez przypadek dotknąłem materiału, który tamował krew, co sprawiło mi duży ból. Odwróciłem się twarzą do okna, by nie widziała mojego cierpienia. Skoro miałem grać milczącego macho, to nie mogłem rozkleić się przy najmniejszej ranie.
- Chyba powinnam się pośpieszyć - stwierdziła, mocniej naciskając na pedał gazu. 
Moje marne próby bycia silnym i niezwyciężonym nic nie dały. Czy ona miała jakiś dar empatii, że tak dobrze potrafiła mnie rozgryźć? Nawet mimo moich starań? Raczej byłem dobrym aktorem w życiu, z łatwością okłamywałem bliskich mi ludzi. 
Kiedy wreszcie dojechaliśmy do szpitala, zaparkowała jak najbliżej głównego wejścia i przerwała ciszę.
- No i jesteśmy. Cieszę się, że nie wykrwawiłeś się zanim cię tu dowiozłam - powiedziała, a na jej uroczej buźce pojawił się szczery uśmiech. Kiedy okazywała szczęście, jej policzki wyglądały na jeszcze pełniejsze, a oczy wyglądały na mniejsze. 
- Dzięki, że się mną zajęłaś. 
Wymieniliśmy spojrzenia. Ona wyglądała na dumną z siebie, że zrobiła jakiś dobry uczynek, a ja cieszyłem się, że ktoś mi go oferował. Spuściła wzrok na swoje dłonie i zaczęła bawić się pierścionkami. Nosiła ich dużo, tak samo jak kolczyków i zawieszek na łańcuszku.
- Nazywam się Lee Meri i mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. 
- Kim Jonghyung i nie sądzę, by było ostatnim. No, chyba, że amputują mi rękę i nie będziesz już chciała mieć ze mną do czynienia. - Zaśmiałem się, a ona odwzajemniła gest. 
- Nie martw się, nie amputują ci ręki - stwierdziła pewnym głosem. 
- Skąd ta pewność?
- Zaufaj mi, dobrze o tym wiem.
Sięgnęła po torebkę, z której wyciągnęła swoją wizytówkę. Schowałem ją do kieszeni jeansów. I tak zakończyło się nasze wspólne spędzanie czasu, kiedy samotnie wszedłem do szpitalnego budynku. 
Rzeczywiście, dziewczyna miała rację. Kiedy wyszedłem ze szpitala parę godzin później, wciąż miałem dwie ręce i nadzieję na nową, ciekawą znajomość. 

***


1 komentarz:

  1. Najpierw przyznam się, że naprawdę lubię tą okładkę i, te włosy Jonghyuna - były takie śliczne! aktualnie lubię jak miał różowe w 'she is'. a teraz rozdział. *oczekiwanie*
    Po pierwsze, poczułam to co Kibum i jezu, też chcę wiedzieć o tajemniczym Choiu! w dodatku rozśmieszyło mnie, gdy powiedzieli o jego trzech żonach, nieudane związki coś miał ten Choi XD Hm, dziwne dlaczego wciąż Kibum nie miał myśli a z kolei Jonghyun wydaje się mieć ich tysiące. Czyżby on flirtował z kobietą? NIE PROSZĘ XD on musi być z Key! A Taemin niech sobie będzie z Minho! :> w każdym razie podobają mi się tu dialogi. Są zabawne i urocze, zwłaszcza przekomarzania Key z Ji. Bardzo lubię tutaj Kibuma - wydaje się być taką świetną diwą jaką w rzeczywistości pewnie jest D:
    Rozdział pozostawia po sobie mocny niedosyt więc.. życzę weny i czekam na więcej twoich prac. Zwłaszcza Terapii *szepcze*
    kiss~

    OdpowiedzUsuń