CZĘŚĆ DRUGA: BEZ ZNACZENIA
Kibum
Oh Jiah wyglądała
groźnie, kiedy mrużyła swoje wypełnione dziką żądzą mordu czarne oczy. Jej
dłonie zacisnęły się w pięści. Chwała Bogu, że tym razem to nie przeze mnie
popsuł jej się humor. Chociaż zazwyczaj miałem gdzieś, gdy wyzywała mnie od
nienormalnych szaleńców, dzisiaj nie miałem ochoty na wysłuchiwanie podobnych
komentarzy. Zresztą, tego dnia byłoby to najprawdziwsze kłamstwo. Nie byłem już
nienormalny. Byłem szarym człowieczkiem bez ambicji.
Wciąż nie ukazała mi się
żadna, nawet najdrobniejsza wizja. Zaczynałem poważnie martwić się o stan
swojego zdrowia. Myślałem już, czy nie wybrać się do jakiejś wróżki albo
szamanki, ale Jiah ostro mnie skrytykowała za podobne pomysły. Pewnie miała
rację.
Musiało być ze mną bardzo niedobrze, skoro właśnie
przyznałem komuś rację bez walki. Wydawało mi się, że razem z moim darem, ktoś
odebrał mi całą wolę życia. Jakbym zgubił swój najcenniejszy skarb.
- Ta wiewiórka zaczęła sobie ze mną pogrywać - warknęła Ji.
Jej oczy wciąż wodziły za wysokim chłopakiem o długich, pofarbowanych na rudo,
związanych w koński ogon włosach, który krzątał się teraz przy szafkach na
dokumenty. - Panoszy się na moim stanowisku...
- Teraz to WASZE stanowisko, skarbie - rzuciłem rzeczowym
tonem, czego niemal od razu pożałowałem.
Teraz to mnie oberwało się tą samą żądzą mordu, która ani
trochę nie osłabła na jakości. Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się do niej
plecami, żeby choć prowizorycznie nie być dłużej częścią tej dramatycznej
sceny.
Niestety, ale moje słowa były prawdziwe i zdenerwowanie Oh
Ji wcale nie sprawiło, że rzeczywistość uległa zmianie. Tak samo jak moja nie
mogła się zmieć, kiedy kląłem na niebiosa, że bawią się losem ludzi, odbierając
dane im wcześniej dary.
Szlag.
- Spójrz na to z dobrej strony... - zacząłem.
Jej ciche warknięcie wcale mnie nie powstrzymało. Mówiłem
dalej w zamyśleniu, dobierając słowa tak, by jak najmniej ją urazić i jak
najbardziej pocieszyć. Bywałem dupkiem dla innych, dla niej zresztą też, ale
mimo wszystko była moją najlepszą przyjaciółką i najlepiej wykorzystaną wizją w
życiu.
- Po pierwsze, twoje obowiązki zmniejszą się o połowę, mimo
że pensja zostaje taka sama. Po drugie, masz okazję pokazać szefowi jaką jesteś
zajebistą asystentką, bo teraz będzie miał nowy punkt odniesienia, kiedy
wystawi ci ocenę. Po trzecie, jak dobrze wszystko rozegrasz, to wiewiórka
jeszcze będzie tańczyła tak, jak tylko jej zagrasz - mówiąc, wyliczałem na
palcach, mocno wytężając umysł. - Och! No i w razie jakbyś chciała się z kimś pomigdalić w pracy, to teraz masz już z kim -
dodałem, tym razem dla żartu.
Kiedy odwróciłem się z powrotem w jej stronę, dostrzegłem
cień znikającego już uśmiechu. Wiedziałem, że dopóki nie patrzyłem, na pewno
powstrzymywała się od śmiechu, a gdy tylko nasze oczy się spotkały,
spoważniała.
- Cóż... nie brzmi to najgorzej, kiedy tak to ujmujesz.
Może z wyjątkiem migdalenia się. Po co męczyć się ze służbą, jak od razu można
wystartować do szefostwa? - zapytała, a ja zakrztusiłem się wodą, której łyka
wziąłem w zdecydowanie złym momencie.
Spiorunowałem ją spojrzeniem.
- Czy ty urabiasz naszego szefa w TEN sposób?! - Mój głos skoczył
niemal o oktawę przy końcu zdania. - A dlaczego ja, proszę ciebie, wcześniej o
tym nie słyszałem?
Nawet po niej nie spodziewałbym się takich wariackich
wyczynów. W końcu pan Choi był postrachem naszego miejsca pracy. Kiedy ostatnim
razem wylądowałem u niego na dywaniku przez brak nowych materiałów do artykułu,
prawie zemdlałem na widom samej plakietki na drzwiach jego biura.
Co prawda, jak na swój wiek, wciąż wyglądał bardzo młodo i
całkiem nieźle się trzymał. Był szczupły i wysoki, zawsze ubierał się w
garnitury od najlepszych projektantów, a wypastowane buty lśniły w blasku
resztek promieni słońca, które po godzinach długiej pracy chyliło się ku
zachodowi. Czasem mogłoby się wydawać, że on cały lśnił w blasku tegoż słońca,
chociaż to już były moje osobiste spostrzeżenia.
Nic więc dziwnego, że Jiah była nim zainteresowana. Gdy
opierał się nonszalancko o framugę, taksując swoich pracowników spojrzeniem,
sam miałem ochotę zamruczeć na jego widok. Koniec końców to jednak wciąż był
ten sam osobnik, który zwalniał każdego, kto krzywo na niego spojrzał albo na
przykład... nie zawiązał odpowiednio swojego krawatu. Dlatego gdybym był
kobietą, nigdy nie zdecydowałbym się go wybrać na obiekt swoich westchnień.
Oh Jiah zaśmiała się głośno, kiedy ujrzała panikę na mojej
twarzy. Opuszkami palców przejechała kokieteryjnie po swoich umalowanych na
czerwono wargach, po czym poprawiła włosy, które idealnie opadły na jej odkryte
ramiona. Przewróciłem oczami, kiedy wlepiła we mnie swoje spojrzenie, dzięki
któremu udało jej się rozkochać w sobie tyle ofiar. Oh Ji była z natury typową łamaczką serc.
- Jeszcze chwila, a puszczę pawia - skomentowałem. - Tylko
nie mów mi, że mówiąc o szefostwie... miałaś na myśli jego żonę. - Wzdrygnąłem
się na samą myśl o wysokiej anorektyczce, która przeszła już tyle operacji
plastycznych, że chyba nawet nie była w stanie się uśmiechnąć.
- Fuj... - odpowiedziała i zaśmiała się, wracając do
układania książek alfabetycznie na pułkach wiszących na ścianie. - Lubię czasem
zawiesić oko na porządnej kobiecie, ale nigdy nie na pustych lalach, które boją
się pokazać światu, ile naprawdę mają lat.
- Czy ty...
- Nie - przerwała mi, wiedząc dokładnie, o co zapytałbym w
takim momencie. Już nie raz i nie dwa przechodziliśmy przez tego typu rozmowy o
jej kochasiach. - Jeszcze z szefem... nic się nie wydarzyło, ale od dawna mam
go na oku, a on chyba ma na oku mnie. - Poruszyła zabawnie brwiami.
Odpowiedziałem jej delikatnym uśmiechem.
Bałem się o nią, bo sypianie z szefem czasem może przynieść
marne skutki. Zwłaszcza, jeżeli facet był już po raz trzeci żonaty.
- Nie myślałaś o tym, żeby celować w jego syna? -
zapytałem, żywiąc przy tym ogromną nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca i
może teraz uda mi się zaszczepić bardziej odpowiednią myśl w jej uroczej,
głupiej główce.
- Dobre żarty, Bummie - rzuciła szorstko, jakby jakimś
cudem wiedziała, co o niej przed chwilą pomyślałem. - Jestem z nim blisko, ale
nie na tyle, by odkryć jego mroczne, rodzinne sekrety.
Nasz szef nigdy nie poruszał z pracownikami tematów
dotyczących jego rodziny. Wiedzieliśmy, że obecna żona jest już trzecią, tylko
dlatego, że kiedyś pokłócili się w jego biurze, a ona wykrzyczała mu to prosto
w twarz. Stąd dowiedzieliśmy się również, że ma dwójkę dzieci, a jedno z nich
na pewno było płci męskiej. Pewnie
chłopak nie chce przejąć firmy, dlatego pan Choi w ogóle o nim nie mówi, snuliśmy domysły.
- Jakie mroczne sekrety? - zapytała wiewiórka, która znikąd
zmaterializowała się tuż za Oh Ji.
Jiah spojrzała na mnie spanikowana. Przewróciłem oczami, bo
młody jakoś nie wywierał na mnie zbyt wielkiego wrażenia.
- Wierz mi, kto jak kto, ale na pewno ty, młody, nie
będziesz nic na ten temat wiedział - stwierdziłem, a do głowy nagle wpadł mi
pewien pomysł. Co, jeżeli właśnie dlatego został zatrudniony? Nikt ot tak nie
tworzy nowego stanowiska, które i tak już wcześniej było zajęte przez bardzo
kompetentną osobę. Coś musiało być na rzeczy, a jako dziennikarz-wschodząca-gwiazda uwielbiałem węszyć. Nawet jeżeli
uzyskanych informacji nie mogłem nigdzie opublikować, ani nikomu więcej
przekazać, lubiłem wiedzieć.
- Sprawdź mnie - burknął, odkładając pudło pełne artykułów
na biurko. Poprawił swoją uroczą kitkę i wlepił we mnie ciemno brązowe
oczy.
- Co, może wiesz coś na temat rodziny naszego szefa, młody?
Jiah pokręciła głową z dezaprobatą.
- No co, skarbie? Przecież i tak nikomu nie wygada, o czym
rozmawialiśmy. Jest tutaj nowy, musi się pilnować - stwierdziłem, posyłając
Taeminowi delikatny uśmiech. Wciąż za nim nie przepadałem, ale dla paru dobrych
newsów mogłem się poświęcić.
Teraz to Taemin wyglądał na spanikowanego, co tylko
potwierdziło moją teorię. Wiedział więcej, niż mogło nam się z Ji wcześniej
wydawać.
- No, nie mów... czy ty wiesz o jego dzieciach? - zapytałem
podekscytowany, a on zaczął drapać się po czole, przy okazji zakrywając trochę
swoją twarz.
Odchrząknął, jakby to naprawdę miało mu w czymś pomóc i nas
rozkojarzyć. Jiah podeszła do niego bliżej, całkiem zatracona w rozmowie. Cała
jej uwaga zwróciła się ku wiewiórce. Do tej pory jeszcze nie widziałem, by
patrzyła na niego dłużej niż parę sekund... i to nie wyrażając żadnej
nienawiści. Nawet grama.
- Wiesz o Minho? - pisnęła, a kiedy jego oczy stały się tak
wielkie, jak moneta pięciuset wonów, zakryła dłonią usta.
Co się, do cholery jasnej, właśnie działo na moich oczach?
Jiah twierdziła, że nie ma dostępu do sekretów pana Choi, a rzucała na prawo i
lewo imieniem jego syna!
- Skąd ty...? - szepnął Taemin, pochylając się
konspiracyjnie w jej stronę.
No, toż jakbym oglądał scenę rodem z taniej dramy...
- Dobra, dzieciaki, o co chodzi? Kto to jest Minho? -
dopytałem. Dosłownie nosiło mnie, kiedy wszyscy dookoła wiedzieli o czymś, o
czym ja nie mogłem wiedzieć. To moje osobiste piekło na ziemi. Właśnie przez
przypadek sam do niego wszedłem.
- Ciszej...! - syknął na mnie rudowłosy, posyłając mi
spojrzenie pełne dezaprobaty. Jeszcze chwila, a rękoczynem przypomnę mu, że
wciąż jestem od niego starszy. Tego mi do szczęścia brakowało, żeby młodszy ode
mnie dzieciak-asystentka mi rozkazywał.
Był chyba zbyt pochłonięty sprawą tajemniczego syna pana
Choi, żeby zwrócić uwagę na takie szczegóły.
- Nie wolno nam tutaj o tym mówić. To są jego prywatne
sprawy, więc jeżeli zależy ci na tej robocie, to... - zaczął, ale wpadłem mu w
słowo z siłą, której sam nie byłem świadom.
- Skoro to jego prywatne sprawy, to jakim cudem obydwoje o
tym wiecie?
Oh Jiah i Lee Taemin wymienili porozumiewawcze spojrzenia,
którymi tylko mocniej mnie zdenerwowali. Czyżby wrogowie właśnie znaleźli
wspólny język? Błagam, nie...
Jonghyun
Wizje wróciły w bardzo dziwnym momencie.
Do tej pory nigdy nie były zbytnio przydatne, a tym razem... możliwe, że oszczędziły mi parę długich godzin bólu w korku pełnym rozgniewanych, znudzonych kierowców. Wypadek na głównej alei oczywiście musiał zdarzyć się akurat w tym momencie, kiedy musiałem dostać się do szpitala z wciąż krwawiącą ręką.
- Skręć w lewo na następnym zjeździe - poleciłem dziewczynie, która ze skupieniem obserwowała znaki przy drodze. Spojrzała na mnie kątem oka, zdziwiona moim poleceniem.
- To jest najszybsza droga, po co mam tutaj skręcać? - zapytała.
- Zaufaj mi i... proszę, po prosu jedź tędy, okej? - poprosiłem, siląc się na spokój.
Dawno już nie czułem takiego bólu, jak teraz. Miałem dziwne, bardzo nieprzyjemne wrażenie, że chyba część rozbitego szkła wciąż tkwiła mi pod skórą po wewnętrznej stronie dłoni. Żałowałem, że jak zwykle nie mogłem zatrzymać wybuchu złości, bo tym razem naprawdę fizycznie na tym ucierpiałem. Z drugiej jednak strony... gdybym miał szukać pozytywów w całej tej sytuacji - na pewno nie miałbym okazji spędzić tyle czasu z piękną nieznajomą.
- Jak sobie życzysz... - powiedziała cicho i posłusznie skręciła w lewo. - Wiesz, że będziemy jechać prawie pół godziny dłużej? - dopytała, a ja jak debil pokiwałem głową, chociaż wiedziałem, że raczej tego nie dostrzeże, gdy skupia się na drodze.
- Wiem, ale to nie jest teraz ważne.
Pewnie wzięła mnie za wariata ze skłonnościami do masochizmu, skoro dobrowolnie dodałem sobie pół godziny bólu do dzisiejszego grafiku. Gorączkowo myślałem nad tym, jak mógłbym zatuszować tę dziwną sytuację, jednak nic dość mądrego nie przychodziło mi do głowy. Gdybym powiedział jej, że po prostu chcę spędzić z nią więcej czasu, mogłaby albo pomyśleć, że to urocze i pewnie tak bardzo mi się podoba, co nie było w stu procentach zgodne z prawdą, albo stwierdziłaby, że jestem popieprzeńcem, który jak człowiek nie potrafi normalnie zaprosić ją na kolację. Żadna z powyższych wizji nie stawiała mnie w dobrym świetle. Wybrałem więc najprostsze wyjście i zwyczajnie zamilkłem. Usadowiłem się wygodniej na siedzeniu, zdrową ręką poprawiłem pasy i wpatrzyłem się w widok za oknem.
- Jesteś typem milczącego macho czy to ja cię tak onieśmieliłam? - zapytała, a kiedy na nią spojrzałem, na jej twarzy dostrzegłem szeroki uśmiech.
- Ciężko stwierdzić. Wyglądam na milczącego macho? - odbiłem piłeczkę.
Przez przypadek dotknąłem materiału, który tamował krew, co sprawiło mi duży ból. Odwróciłem się twarzą do okna, by nie widziała mojego cierpienia. Skoro miałem grać milczącego macho, to nie mogłem rozkleić się przy najmniejszej ranie.
- Chyba powinnam się pośpieszyć - stwierdziła, mocniej naciskając na pedał gazu.
Moje marne próby bycia silnym i niezwyciężonym nic nie dały. Czy ona miała jakiś dar empatii, że tak dobrze potrafiła mnie rozgryźć? Nawet mimo moich starań? Raczej byłem dobrym aktorem w życiu, z łatwością okłamywałem bliskich mi ludzi.
Kiedy wreszcie dojechaliśmy do szpitala, zaparkowała jak najbliżej głównego wejścia i przerwała ciszę.
- No i jesteśmy. Cieszę się, że nie wykrwawiłeś się zanim cię tu dowiozłam - powiedziała, a na jej uroczej buźce pojawił się szczery uśmiech. Kiedy okazywała szczęście, jej policzki wyglądały na jeszcze pełniejsze, a oczy wyglądały na mniejsze.
- Dzięki, że się mną zajęłaś.
Wymieniliśmy spojrzenia. Ona wyglądała na dumną z siebie, że zrobiła jakiś dobry uczynek, a ja cieszyłem się, że ktoś mi go oferował. Spuściła wzrok na swoje dłonie i zaczęła bawić się pierścionkami. Nosiła ich dużo, tak samo jak kolczyków i zawieszek na łańcuszku.
- Nazywam się Lee Meri i mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie.
- Kim Jonghyung i nie sądzę, by było ostatnim. No, chyba, że amputują mi rękę i nie będziesz już chciała mieć ze mną do czynienia. - Zaśmiałem się, a ona odwzajemniła gest.
- Nie martw się, nie amputują ci ręki - stwierdziła pewnym głosem.
- Skąd ta pewność?
- Zaufaj mi, dobrze o tym wiem.
Sięgnęła po torebkę, z której wyciągnęła swoją wizytówkę. Schowałem ją do kieszeni jeansów. I tak zakończyło się nasze wspólne spędzanie czasu, kiedy samotnie wszedłem do szpitalnego budynku.
Rzeczywiście, dziewczyna miała rację. Kiedy wyszedłem ze szpitala parę godzin później, wciąż miałem dwie ręce i nadzieję na nową, ciekawą znajomość.
***
Najpierw przyznam się, że naprawdę lubię tą okładkę i, te włosy Jonghyuna - były takie śliczne! aktualnie lubię jak miał różowe w 'she is'. a teraz rozdział. *oczekiwanie*
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, poczułam to co Kibum i jezu, też chcę wiedzieć o tajemniczym Choiu! w dodatku rozśmieszyło mnie, gdy powiedzieli o jego trzech żonach, nieudane związki coś miał ten Choi XD Hm, dziwne dlaczego wciąż Kibum nie miał myśli a z kolei Jonghyun wydaje się mieć ich tysiące. Czyżby on flirtował z kobietą? NIE PROSZĘ XD on musi być z Key! A Taemin niech sobie będzie z Minho! :> w każdym razie podobają mi się tu dialogi. Są zabawne i urocze, zwłaszcza przekomarzania Key z Ji. Bardzo lubię tutaj Kibuma - wydaje się być taką świetną diwą jaką w rzeczywistości pewnie jest D:
Rozdział pozostawia po sobie mocny niedosyt więc.. życzę weny i czekam na więcej twoich prac. Zwłaszcza Terapii *szepcze*
kiss~