CZĘŚĆ
PIERWSZA: SZARY CZŁOWIEK
Kibum
- Chyba jestem chory – stwierdziłem,
wpatrując się w sprzątającą biuro Oh Ji.
Jak inaczej wytłumaczyć to, że nagle
straciłem swój dar?
Jednego dnia widzę chłopaka o czarnych
włosach, którego z powierzchni ziemi zmiata rozpędzony samochód, drugiego żyję
jak przeciętny szary człowiek, zmuszony do ręcznego wyszukiwania informacji z
ostatniej chwili. Zostałem dziennikarzem od siedmiu boleści, który nie potrafi
nawet wykonywać już swojej pracy.
- Wyczuwam zwolnienie – dodałem nieco
ciszej.
Od niedoszłego wypadku minął tydzień.
Zazwyczaj w ciągu siedmiu dni miewałem średnio dziesięć do dwunastu wizji –
mniej lub bardziej przydatnych. Tym razem nie miałem nawet jednej. Zero. Nada.
Null. Przerażające, nie dające mi spać po nocach nic. Niejednokrotnie próbowałem je na sobie wymusić – wieczorami
zamykałem się w pokoju i skupiałem tak mocno, że za każdym razem cierpiała na
tym moja głowa. Po wzięciu prochów przeciwbólowych zazwyczaj męczyłem się
dalej, w międzyczasie modląc się o cud, który oczywiście nie nadchodził. Ktoś
zwyczajnie zrobił sobie ze mnie żarty, najpierw racząc mnie najlepszą na
świecie super-mocą, później bez uprzedzenia ją odbierając.
Dowcip warty nagrody.
- Jestem taki bezużyteczny – poskarżyłem
się piątego dnia katorgi.
Jiah brak moich wizji przeżywała prawie
tak bardzo, jak ja. Choć powodem jej irytacji był raczej fakt, że musiała
słuchać mojego jęczenia prawie co piętnaście minut przez całe osiem godzin w
pracy.
- Przestań się nad sobą użalać. Wreszcie
jesteś normalny – stwierdziła, układając jakieś dokumenty w teczkach naszego przełożonego.
Jęknąłem przeciągle, chowając twarz w
dłoniach. Wiedziałem, że próbowała mnie pocieszyć, ale przez jej słowa zrobiło
mi się niedobrze.
- Normalność ssie – wybełkotałem w swoje ręce.
Niemalże od razu poczułem na sobie wzrok
rozwścieczonej przyjaciółki. Chwilę później dostałem w głowę jedną z czarnych
teczek, oznaczonych plakietką „ważne”. Z nudów zacząłem ją przeglądać, choć
technicznie rzecz biorąc nie byłem do tego upoważniony.
- Jak tak bardzo brakuje ci roboty i
chcesz się na coś przydać, to mi pomóż – warknęła, rzucając kolejnym plikiem
dokumentów.
Oh Jiah w pracy robiła się zadziwiająco
poważna. Jakby naprawdę jej na niej zależało. Jakby bycie asystentką serio było
szczytem jej marzeń. Znałem ją dość długo, by wiedzieć, że w tej pracy tylko
się marnuje.
- Chcę ją z powrotem – rzuciłem po kilku
minutach milczenia i przekładania papierków z jednej teczki do drugiej. Nie
przykładałem do tego aż tak wielkiej wagi, jak Ji, za co drugi raz dostałem po głowie,
kiedy się zorientowała. Często stosowała wobec mnie przemoc. Chyba się do tego
przyzwyczaiłem, bo nawet przestało mnie to denerwować. – Lubiłaś moje cudowne
zdolności…
Zamknąłem się, kiedy zgromiła mnie
wzrokiem.
- Nigdy nie powiedziałam, że je lubię. Nie
przeszkadzały mi, bo dzięki nim byłeś jeszcze bardziej nienormalny niż ja –
powiedziała. – Naprawdę ciężko jest znaleźć kogoś takiego.
Tym niespodziewanym wyznaniem przykuła
moją uwagę i na chwilę oderwała mnie od moich przykrych umiejętnościowych spraw.
Byłem świadom tego, że Ji miała problemy, które były trochę bardziej… poważne,
niż któregokolwiek z moich znajomych. Ale mimo tego nigdy w życiu nie nazwałbym
jej otwarcie i na poważnie nienormalną.
Robiłem tak tylko w żartach albo żeby trochę ją zirytować.
- Jiah… - zacząłem, ale powstrzymała mnie
gestem dłoni.
- Wiem, co chcesz powiedzieć i nie chcę
tego słuchać - burknęła.
Pokiwałem głową. Postanowiłem uszanować
jej decyzję, chociaż słowa, które kłębiły się w mojej głowie, nie dawały mi
spokoju. Zacisnąłem mocniej wargi – milczenie nigdy nie było moją mocną stroną.
Gorączkowo myślałem nad jakąś anegdotką, która rozładowałaby nieco napięcie.
Jak na złość, moje myśli wciąż kręciły się wyłącznie wokół Oh Ji.
Historia o tym, jak się poznaliśmy, jest wciąż
najbardziej interesującą opowieścią, jaką mogę sprzedawać znajomym przy piwie.
Jiah nigdy nie zakazała mi o tym mówić – żyła w przekonaniu, że sekrety są
niepotrzebne i najlepiej egzystuje się ludziom, którzy są otwarci na innych. Dlatego
sama często zrzucała swoje problemy na nieznajomych. To był główny powód,
dzięki któremu nie miałem żadnych zahamowań i rozpowiadałem na prawo i lewo,
jak to pewnego razu wcieliłem się w rolę super bohatera i powstrzymałem piękną
blondynkę o oczach czarnych jak smoła przed skokiem z budynku, w którym
aktualnie obydwoje pracowaliśmy. Sam fakt, że Ji chciała popełnić samobójstwo
nie był wcale najbardziej przerażający. Rąbek jej prawdziwej osobowości można
było odkryć już przy pierwszym poznaniu, kiedy to niemalże z dumą przedstawiała
się obcym jako „Oh Jiah, niedoszła
samobójczyni”. Większość reagowała śmiechem, myśląc, że to żart. Jednak
towarzysząca tej (spektakularnej za każdym razem) chwili moja grobowa mina i
psychopatyczny uśmiech Ji sprawiały, że prawda spadała na nich niczym grom z
jasnego nieba.
Zakłopotanie tych ludzi było nie do opisania.
Doprawdy bezcenny widok.
Ciszę, która zapadła między nami,
przerwało ciche pukanie. Zza drewnianych drzwi wychylił się rudowłosy chłopak z
opadającą mu na oczy grzywką. Musiał pracować tu od niedawna, bo w ogóle nie
kojarzyłem jego twarzy. Powstrzymałem jęknięcie. Gdybym miał swoje
umiejętności, pewnie już dawno wiedziałbym, że mamy nowego.
- Szukam Kim Kibuma – wyjaśnił bez
zbędnych ceregieli.
Wymieniłem spojrzenia z Ji – moje wyrażało
zakłopotanie, a jej dziwną fascynację.
- Kibum to
ja – powiedziałem, machając do niego ręką. Rudzielec uśmiechnął się
szeroko. Wyglądał, jakby zalała go fala ulgi. Ciekawe jak długo mnie szukał, że
tak bardzo ucieszył się na mój widok.
- Pan Choi cię wzywa.
- Naprawdę wyczuwam zwolnienie – zaśmiała
się Ji, wystawiając mi język.
Obserwowałem przez chwilę, jak bezczelnie
drwi z mojego cierpienia. To była kolejna cecha mojej przyjaciółki, o której
warto było pamiętać – lubiła śmiać się z cudzych nieszczęść, choć tylko przy
mnie robiła to tak otwarcie.
- Zamknij się, Free-fall – warknąłem, używając
mojego ulubionego przezwiska Ji. Zamiast przestać chichotać, jeszcze głośniej
wybuchła śmiechem. – To, że wylecę, tak bardzo cię bawi? – zapytałem, unosząc w
zdziwieniu brwi.
- Nasze wielkie medium, Kim Kibum, straci
nie tylko swoje umiejętności, ale również pracę. Życie to menda – zaśmiała się,
opadając na krzesło przy biurku. W teatralnym geście złapała się za brzuch. W
odpowiedzi tylko przewróciłem oczami.
- Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni –
rzuciłem, podążając za rudowłosym chłopakiem.
- Ja już swoje przeżyłam, teraz przyglądam
się cierpieniu innych – usłyszałem, nim zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Kochałem tę dziewczynę całym sercem,
naprawdę. Starałem się zastąpić jej prawdziwego starszego brata, który kilka
lat temu zginął w wypadku. Robiłem co w mojej mocy, żeby wreszcie znów
pokochała życie. Ale czasem działała mi na nerwy do tego stopnia, że na chwilę
przestawałem ją lubić.
- Od dawna tu pracujesz? – zagadałem do nowego,
przerywając tę niezręczną ciszę. Z przyjaciółmi jeszcze potrafiłem jako tako
milczeć (choć mówienie było chyba jedną z moich ulubionych czynności). Z
nieznajomymi atmosfera robiła się zbyt dziwna, kiedy nikt nie podtrzymywał
rozmowy.
- Dopiero od czterech dni – odpowiedział,
ucinając temat. Spodziewałem się jakiegoś grzecznościowego pytania
rewanżującego. Zdziwiłem się, kiedy żadnego nie dostałem.
Szedłem pół kroku za nim, więc pozwoliłem
sobie zrobić kilka głupich min. Niespodziewanie rudy spojrzał na mnie przez
ramię, kiedy wytrzeszczałem na niego oczy z językiem na wierzchu. Teraz dopiero
zrobiło się niezręcznie. Odwróciłem szybko wzrok, udając, że nic się nie stało,
chociaż czułem, jak z zażenowania pieką mnie policzki.
Oto ja, Key, ze swoją naturalną głupotą i
brakiem zahamowań.
Na szczęście nowy nic nie powiedział.
Dostrzegłem jedynie cień uśmiechu na jego ustach.
- Lee Taemin – rzucił po kolejnej krótkiej
chwili milczenia. – Nazywam się Lee Taemin – wyjaśnił, jakbym był jakimś przygłupem.
Powstrzymałem niestosowny komentarz, który cisnął mi się na usta i uścisnąłem
jego dłoń.
Rzadko kiedy zdarzało mi się polubić kogoś
na pierwszym spotkaniu. Właściwie to do tej pory miałem tylko dwa takie
przypadki – jednym z nich była oczywiście Oh Jiah, dziewczyna, w której
odnalazłem zaginionego członka mojej rodziny. Pierwszym już w dzieciństwie stał
się Lee Jinki, chłopak o pucułowatych policzkach i mało zgrabnym nosie, ale o
sercu prawie tak ogromnym, jak cały Półwysep Koreański. Lee Taemin zdecydowanie
nie zaliczał się do grona moich ulubionych wyjątków.
- Jesteś chłopcem na posyłki? – zagaiłem,
krocząc tuż obok niego.
Spojrzał na mnie chłodno kątem oka.
- Asystentem pana Choi – wyrecytował
dumnie. Wyprostował się, jakby to miało dodać mu punktów do zajebistości. Jak
dla mnie, to tylko kilka odjęło.
- Brawo – szepnąłem bardziej do siebie,
niż do niego, ale na tyle głośno, by na pewno to usłyszał.
Zdecydowanie się nie polubimy.
- Masz jakiś problem, panie niedługo stracę pracę? - burknął. Zatrzymał się w miejscu, zmuszając
mnie do zrobienia tego samego. Byliśmy prawie tego samego wzrostu, więc
wyprostował się jeszcze bardziej, jakby chciał sobie dodać kilka centymetrów.
Uśmiechnąłem się krzywo.
- Tak się zastanawiam… - zacząłem,
przyglądając mu się badawczo. Podszedłem bliżej, zostawiając między nami
zaledwie kilkanaście centymetrów przestrzeni. Wystraszył się, ale mimo tego
wciąż próbował zgrywać twardziela. – Nie
jestem przypadkiem od ciebie starszy? – zapytałem przesłodzonym tonem.
Taemin zamrugał kilkakrotnie, nie
odzywając się słowem. Widziałem, jak ciężko przełyka ślinę. Popełnienie
podobnej gafy w pracy często źle się kończy, wiedziałem to na swoim
przykładzie. Miałem dość niewyparzony język, zdarzało mi się powiedzieć komuś o
kilka słów za dużo.
- Prawdopodobnie – odpowiedział i
odchrząknął.
- Zresztą, jesteś tylko asystentem, więc
uważaj na słowa.
- Twoja koleżanka jest asystentką. Jej też
tak słodzisz, hyung? – zadrwił.
Zacisnąłem dłonie w pięści, lokując tam cały swój gniew i irytację.
Powstrzymywałem się, żeby przypadkiem nie ulokować tego gniewu na twarzy nowego
znajomego.
- Jiah zapracowała na swoją pozycję. Ty zdecydowanie
wyglądasz na kogoś, kto dostał pracę po znajomości – stwierdziłem, uśmiechając
się drwiąco. – Nie mylę się, prawda?
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami.
- Powinniśmy już iść. Pan Choi podobno nie
lubi czekać – rzucił po chwili, wymijając mnie szybkim krokiem.
Ludzie z mojego otoczenia dzielili się na
dwie grupy: albo mnie uwielbiali, albo nienawidzili z całego serca. Czułem, że
Taemin już wyciąga rękę do tych szczerze życzących mi śmierci idiotów. Nie,
żebym się tym jakoś szczególnie przejął, ale grupa numer dwa – ta nic dla mnie
nie znacząca – już dawno przerosła jedynkę.
Lee zniknął za drzwiami jednego z
najbardziej odpicowanych pomieszczeń w całym budynku. Nasz szef zdecydowanie
należał do tych, którzy wprost kochają wydawać pieniądze. Miał ich dużo, więc naprawdę
nie szczędził sobie udogodnień.
- Przyprowadziłem Kim Kibuma – usłyszałem przytłumiony
głos nowego.
Zacisnąłem mocno usta, czując nagły
przypływ strachu. Lubiłem swoją pracę. Poza tym, nie chciałem stracić jedynego
źródła utrzymania, które nawiasem mówiąc wystarczało mi na całkiem wygodne
życie.
- Niech wejdzie.
Taemin wystawił głowę na korytarz i
machnął na mnie ręką.
Wszedłem do jaskini lwa, czując się jak
bezbronny i bardzo dorodny kawał mięcha.
Jonghyun
- Bling, zostaw te naczynia. Stolik numer
trzy jest cały zasyfiony, ludzie nie mają gdzie siedzieć. – Nie zdążyłem nawet
zwrócić uwagi na to, kto wydaje mi rozkaz, bo sekundę później na mojej głowie
wylądowała wilgotna ścierka.
Zdjąłem ją z twarzy szybkim, zbyt energicznym
ruchem, zrzucając przy tym jeden z brudnych talerzy na podłogę. Roztrzaskał się
w drobny mak. Może nikt nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie dźwięk tłuczonego
szkła, który rozniósł się po kuchni.
- Uważaj, co robisz, dzieciaku – warknął jeden
z kucharzy, mierząc mnie groźnym spojrzeniem.
Nienawidzę
tej pracy. Nienawidzę mojego życia.
- Potrącę ci to z pensji – dodał szef
szefów, uśmiechający się do wszystkich, tylko nie do mnie, Lee Donghae.
Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, że
nikt mnie tutaj nie lubi. Byłem tolerowany, bo ktoś w końcu musiał wykonywać
brudną robotę – zmywać naczynia, myć podłogi, sprzątać stoliki i wynosić
śmieci.
Z gastronomią nie miałem wiele wspólnego –
umiałem zrobić kimchi i na tym kończyły się moje kucharskie umiejętności,
dlatego nawet nie marzyłem o awansie. Dlaczego więc którykolwiek z kucharzy
miałby utrzymywać ze mną kontakt? Jedyne, o czym mogliśmy rozmawiać, to jakość
tutejszej porcelany, skuteczność detergentów i kolory fartuchów. Właściwie
tylko tyle nas łączyło – takie same fartuchy.
Często zadawałem sobie pytanie: co ja właściwie tutaj robię? Odpowiedź
bardzo szybko pojawiała się w mojej głowie. Zarabiam
marne grosze, żeby nie wylecieć z mieszkania i mieć co wrzucić do codziennej wodnistej
zupy.
- Zostaw to. Idź sprzątnąć cholerne
stoliki, porcelana nigdzie nie ucieknie – pogonił mnie kucharz, sięgając przez
moje ramię po jakiś rondel.
Zabrałem w miarę czystą szmatkę i jakiś
detergent w sprayu. Przerzuciłem sobie suchą ścierkę przez ramię i wyszedłem
zza zaplecza. Wychodząc, zdążyłem się jeszcze przejrzeć w szklanych drzwiach.
Może i byłem pomywaczem, ale wciąż dbałem o swój wygląd. Trochę ze względu na
swoją i tak już marną w okolicy reputację, a trochę przez krzywe spojrzenia
Donghae, który zawsze narzekał, że kiedy jestem umorusany na twarzy, odstraszam
mu klientów. Przelotnie sprawdziłem więc, czy nie mam na sobie żadnych resztek
jedzenia, poprawiłem swój biały fartuch oraz plakietkę z imieniem, na końcu podciągając rękawy czarnej koszuli.
Rozejrzałem się po zatłoczonej
restauracji, szukając pustych stolików do sprzątnięcia. Dzisiaj rzeczywiście
mieliśmy ruch. Donghae’s dosłownie pękało w szwach. Dodatkowo co rusz ktoś
wchodził, licząc na wolne miejsca i po chwili zawiedziony opuszczał lokal.
Nienawidziłem tej niezręcznej chwili,
kiedy wysyłali mnie, żeby posprzątać, podczas gdy ktoś inny zajmował już
stolik. Niby jeszcze nikt nie posłał mi krzywego spojrzenia, ani nie warczał
jak pies, któremu usiłuję odebrać miskę, ale nigdy nic nie wiadomo. Zawsze musi
być ten pierwszy raz.
Dostrzegłem stertę brudnych naczyń na
stoliku w samym rogu lokalu. Oczywiście siedziała już przy nim kolejna osoba,
przeglądająca nasze menu. Pozwoliłem sobie na ciche westchnięcie i ruszyłem w
stronę rudowłosej piękności. Młoda dziewczyna o uroczo okrągłych policzkach i oczach
w kolorze mlecznej czekolady przesuwała dłonią po karcie dań, co rusz stukając
o nią palcami w tylko sobie znanym rytmie. Zwróciłem uwagę na idealnie dobrany
do odcieniu włosów kolor jej paznokci.
Kiedy mój cień padł na jej kartę,
podniosła wzrok. Miałem okazję dokładnie przyjrzeć się jej twarzy – ogromne
oczy, pełne usta pomalowane czerwoną szminką, blada cera, która rzucała się w
oczy pomimo zewsząd dopełniających ją kolorów. Przypominała mi porcelanową
lalkę – piękną, ale niesamowicie delikatną.
W mojej głowie zawitała dziwna myśl: nawet gdybym miał okazję, bałbym się jej
dotknąć.
- Potrzebuję jeszcze chwili – powiedziała.
Miała uroczy głos – lekki, dziewczęcy, barwny.
Uśmiechnąłem się, kręcąc głową. Pomyliła
mnie z kelnerem. Poczułem się zażenowany. Przez chwilę zastanawiałem się nad
kłamstwem – mógłbym dać jej „jeszcze chwilę”, a później nie wychylając się,
pozwolić ją obsłużyć kelnerowi z prawdziwego zdarzenia. Wszystko świetnie –
plan pierwsza klasa, ale niestety – naczynia same nie zaniosą się do zlewu.
- Nie jestem kelnerem – wyjaśniłem,
spoglądając znacząco na stertę brudów na drugim końcu stolika.
- Och,
przepraszam – rzuciła, z zakłopotaniem zasłaniając usta kartą dań.
Zebrałem naczynia i szybko przetarłem
stolik, cały czas czując na sobie jej spojrzenie. Kiedy na nią zerknąłem,
spuściła wzrok, znów przeglądając listę dań głównych.
- Jeżeli przyszła pani zjeść coś
europejskiego, nie polecam. Tutejsi kucharze specjalizują się w koreańskiej
kuchni, inne potrawy są… zwyczajnie mdłe – szepnąłem konspiracyjnie, zdając
sobie świetnie sprawę z tego, że właśnie narażam się na zwolnienie.
Jedno z przykazań Donghae’s brzmi: nawet
jeżeli podajemy mięso z kartonu, pracownicy mają je wychwalać, jakby miało
wartość stu tysięcy wonów.
Rudowłosa dziewczyna cicho zachichotała,
uśmiechając się szeroko.
- Dziękuję, wezmę to pod uwagę –
odpowiedziała szeptem, wracając do lektury.
Na kilka sekund poprawiła mi humor.
Sprawiła, że miejsce, do którego pałałem szczerą nienawiścią, na chwilę zrobiło
się… przytulne. Niestety, wystarczyło wejść do kuchni, gdzie jeden kucharz
przekrzykiwał drugiego, gdzie panowała wieczna duchota, śmierdziało
przypalonymi potrawami no i… gdzie z marszu zostałem obrzucony krzywymi
spojrzeniami, żeby wszystko wróciło do normy.
Wrzuciłem naczynia do zlewu i zająłem się
zbieraniem potłuczonej porcelany. Ktoś na mnie wpadł, wylewając mi na ramię pomyje.
Zakląłem pod nosem, czując nieprzyjemny zapach brudnej wody. Zacisnąłem dłonie
w pięści, na chwilę zapominając o odłamkach w rękach. Krzyknąłem rozwścieczony,
kiedy z ręki pociekła pierwsza stróżka krwi.
- Kurwa! – warknąłem głośniej, niż
zamierzałem, zanurzając ranę w strumieniu zimnej wody.
Nikt nie przejął się niewielką kałużą krwi
na podłodze – przecież pomywacz zaraz wszystko posprząta, a rana pewnie nie jest
wielka i do wesela się zagoi.
Wziąłem do ręki czysty ręcznik i na odchodne kopnąłem rozwaloną porcelanę, robiąc
jeszcze większy bajzel. Po raz pierwszy przestałem się na chwilę przejmować
pracą i zająłem się sobą. Po raz pierwszy zirytowali mnie na tyle, żebym
wreszcie pomyślał o zmianie roboty. Po raz pierwszy miałem nadzieję, że następnego
dnia uwielbiany przez wszystkich Donghae mnie zwolni.
Restauracja,
w której pracowałem, była tak tandetna, że nawet zamek w tylnych drzwiach
zacinał się co pięć minut. Zdecydowałem więc zrobić szefostwu jeszcze większą
scenę i wyszedłem dziarskim krokiem przez główne wejście, zwracając na siebie
uwagę całego personelu i większości klientów.
Oparłem się plecami o zimną, ceglaną
ścianę. Ból w ręce nasilał się z każdą kolejną minutą, rana wciąż krwawiła, a
ja czułem narastającą wściekłość.
Co
za dzień, jęknąłem w
myślach, zazdroszcząc Minho jego spokojnej roboty na recepcji w hotelu.
Nie wiem, czy dziewczyna o rudych włosach
zwyczajnie zdecydowała się zmienić lokal, czy naprawdę wyszła za mną, ale kilka
minut później stała przy mnie, przyglądając się mojej ranie. Zdziwiony
lustrowałem ją wzrokiem, zastanawiając się, czy przypadkiem nie straciłem zbyt
dużej ilości krwi i nie mam halucynacji. Dopiero kiedy podtrzymała moją dłoń
swoją, kiedy ciaśniej zawiązywała mój prowizoryczny bandaż – gdy poczułem
nieprzyjemne pieczenie i jeszcze większy ból, zrozumiałem, że ta urocza kobieta
naprawdę tu jest.
- Chyba będzie trzeba to zszyć –
stwierdziła, zerkając w moje oczy. – Przyjeżdżasz do pracy samochodem? –
zapytała.
Zazwyczaj przyjeżdżałem swoim starym
gratem, który jak na złość dwa dni wcześniej rozkraczył się w samym środku
miasta. Od razu pożałowałem swojego dzisiejszego zachowania – nie mogłem
stracić tej pracy, kiedy całe moje oszczędności i część pieniędzy
przeznaczonych na czynsz, poszły na naprawę samochodu.
- Na co dzień tak, dzisiaj nie –
odpowiedziałem, czując się jak ostatni frajer. Pomywacz, którego nie stać na
samochód. Pewnie tak wyglądałem w jej oczach.
Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
- Zawiozę cię. Zaparkowałam niedaleko. –
Nim zdążyłem zaprzeczyć, już ciągnęła mnie za niezranioną rękę w kierunku
swojego samochodu.
- Nie jesteś cichym zabójcą, gwałcicielem ani porywaczką, prawda? – zapytałem, uśmiechając się pod nosem.
- Nie odkryłam jeszcze swojego powołania,
więc… kto wie – odpowiedziała, spoglądając na mnie przez ramię.
Prawie się nie znaliśmy – nawet nie
wiedziałem, jak ma na imię, a już zdążyłem ją polubić.
Szmatka, która robiła za elastyczny
bandaż, coraz bardziej przesiąkała krwią. Zmarszczyłem brwi. Próbowałem
ignorować ból, żeby ruda nie wzięła mnie dodatkowo za mięczaka. Może nie byłem
wysoki, ale byłem równie męski, co Lee Donghae i właśnie to starałem się teraz
udowodnić.
Kiedy przypomniałem sobie o mokrej koszuli
i nieprzyjemnym zapachu, który pewnie roztaczałem, uchyliłem okno. Spojrzałem
na dobroduszną nieznajomą, która ze skupieniem podążała za znakami drogowymi,
kierującymi nas do najbliższego szpitala.
Zebrałem w sobie trochę odwagi i już
otwierałem usta, żeby zapytać o jej imię, gdy poczułem nieprzyjemne mrowienie w
okolicach oczu.
Cholera
jasna, pomyślałem,
wpatrując się w budynki za szybą.
Nie miałem wizji od kilku dni. Żyłem z
nadzieją, że może wreszcie znormalniałem… że ktoś dał mi spokój i odebrał ten
chory dar, kiedy zauważył, że wcale mnie nie cieszy. Niestety, chyba nie mogłem
liczyć na żadną normalność w swoim cholernym, beznadziejnym życiu.
Zamknąłem oczy, przetwarzając powoli
wszystkie obrazy, które przelatywały przez mój umysł.
Cześć, skarby, x
Skończyłam pierwszy part sands i jakoś tak mnie wzięło, żeby od razu wrzucić. No, więc wrzucam, bo jestem naprawdę bardzo ciekawa Waszych opinii. (Sands prowadzi w ankiecie, co tylko wzbudza moją ciekawość. no i nie oszukujmy się, pisałam pod presją, ale mam nadzieję, że coś z tego wyszło).
Pozdrawiam <3
Martis.
Nie nie nie nie!
OdpowiedzUsuńJezu jak się cieszę że następny rozdział to właśnie scream&shout tylko boże, zabierzcie stąd tą rudą ;_; myślałam, że będzie pairing jongkey o ile się nie mylę.. a może jeszcze mnie tym zaskoczysz..
uwielbiam myśli Key, uwielbiam jak on wszystko komentuje, dużo gada i ma nie wyparzony język XD najlepsze było jak pokazywał śmieszne miny Taeminowi, swoją drogą Taem wyglądał mi tam na 'skurwiela' wybacz, musiałam XD
naprawdę jestem zaskoczona, bo moim zdaniem dodajesz często ledwie wyjdę stąd na dwa-trzy dni a tu kolejne trzy rozdziały, i oczywiście bardzo się cieszę! mam co czytać, to dobrze ;;; jeszcze lecę czytać this is us, mm..
w ogóle podoba mi się tu postać Jonga, serio tylko proszę niech on zostanie gejem *modli się*
weny kochana~
Yumi, witaj ♥
UsuńTwój komentarz sprawił, że dwukrotnie wybuchłam śmiechem. "Zabierzcie stąd tą rudą" i "niech on zostanie gejem" kkk Widzę, że naprawdę zależy ci na jongkey'u, ale na razie nic nie mogę obiecać ani zdradzić ;; tylko tyle powiem, że możesz spodziewać się tu jednego pairingu hetero, jednego yaou i jednego yuri. Taki mix :3 Kto z kim i jak raczej wyjdzie w praniu, bo pomysłów jest od groma! Btw, ładnie opisałaś Tae. Jednym trafnym słowem xD
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, xx
Jestem~~!
OdpowiedzUsuńJuż od jakiegoś czasu przymierzałam się do tego opowiadania, a dzisiaj wreszcie miałam i czas i chęci i siłę, żeby parę słów od siebie tu zostawić. Zacznijmy od tego, że zazwyczaj wchodzę na blogi moich czytelników z czystej ciekawości, rozglądam się, czasem czytam i komentuję. W Twoim przypadku czułam szczególną potrzebę zapoznania się z Twoją twórczością, może ze względu na to, jak bardzo cenię Twoje komentarze. Często jest tak, że jeśli ktoś pisze porządne i rzetelne komentarze, to również jego własne teksty są utrzymane na poziomie. W pierwszej chwili jednak wystraszyłam się, że nie znajdę tu nic z SHINee, co znacznie utrudni mi zabranie się do któregokolwiek z Twoich ff, bo czytuję głównie o Lśniących, a żeby wziąć się do czegoś innego potrzebuję sporo motywacji, cóż. DLATEGO WŁAŚNIE uradowałam się, trafiwszy w zakładkę poświęconą Sands *~*
Co prawda... hm, naprawdę dziwnie mi czytać opowiadanie hetero, zresztą - nawet nie do końca wiem jak to tu planujesz, bo yaoi i shounen-ai też widzę w spisie gatunków... Intryguje mnie to, bo w sumie nie wiem czy czytam Jongkey czy co? Proszę, oświeć mnie jeśli możesz, chyba że to jakiś straszny spoiler... w każdym razie nie obrażę się za odrobinę informacji na ten temat xD
Ale już przechodząc do samego tekstu - póki co, jestem na tak! Pierwsze, co mi się spodobało, to z pewnością pomysł. Mam tu na myśli, hm... sam nadnaturalny dar głównych bohaterów, to z pewnością stwarza wiele ciekawych perspektyw, które wierzę, że dobrze wykorzystasz... Ale co mnie tutaj zainteresowało, to ten kontrast w postrzeganiu wspomnianej umiejętności przez Jonghyuna i Kibuma. Dzięki temu widzimy ten dar w różnym świetle, zależnie od tego, kto jest akurat narratorem. Dodatkowo sposób mówienia o swojej umiejętności daje nam już jakieś pojęcie o charakterze bohatera, dzięki czemu ich kreacja jest od samego początku dość wyrazista (nie lubię mdłych, nijakich bohaterów, dlatego cieszę się, że ci są, przynajmniej na razie, dość barwni). No i dobrze ich tu dopasowałaś, bo Jonghyun faktycznie pasuje na kogoś, kto próbuje ocalić świat, osobę wrażliwą, której starania spełzają na niczym, jest skazany na kolejne porażki i nienawidzi swojej nadnaturalnej mocy. Z kolei Key, cóż, to bardzo.. hm, taka obrotna postać, potrafi sobie radzić, potrafi wykorzystywać to, co mu los dał, nawet jeśli moralność nieco na tym cierpi.
Ale na tym nie koniec, jeśli chodzi o ciekawych bohaterów. To coś, co z pewnością mnie zaskoczyło, ale Oh Jiah urzekła mnie już od pierwszych zdań. Czemu jestem zaskoczona? Cóż, w dalszym ciągu nie wiem, jaki to do końca gatunek i pairing, ale najpierw przeczytałam prolog i rozdział, a dopiero potem zerknęłam w spis gatunków, dlatego kiedy miałam do czynienia z tekstem, myślałam o nim, jak o opowiadaniu yaoi. Yaoi ma to do siebie, że postacie kobiet często są jedynie tłem, albo przedstawia się je w negatywnym świetle, po prostu są takimi celowymi przeszkadzaczami, nieraz bardzo irytująco skonstruowanymi. I tyczy się to nie tylko fanfiction, ale i nawet mang yaoi. Dlatego zaskoczyła mnie tak barwna i intrygująca postać, której nie mam dość, wręcz przeciwnie - którą chcę lepiej poznać. Hm.. pojawiło się tu jeszcze kilku bohaterów, ale póki co nie mam wiele do powiedzenia na ich temat, może to się w przyszłości zmieni (aczkolwiek zaskoczyła mnie relacja Taekey, bo zazwyczaj oni się jednak dobrze dogadują i w opowiadaniach i w realu, ale to tylko takie wtrącenie).
UsuńHm, co do fabuły, to wiele się póki co nie zdarzyło, aczkolwiek jestem oczywiście ciekawa, dlaczego Key przestał mieć wizje, albo kim jest nieznajoma, która zaoferowała pomoc Jonghyunowi, jaka będzie jego następna wizja, no i jak to wszystko się splecie. Ale nie mam póki co wiele więcej do powiedzenia na ten temat, więc poczekamy, zobaczymy.
Jeszcze kwestia Twojego stylu... nie wiem jak to wyjaśnić, ale czytało mi się bardzo dobrze. Nie mam tu za bardzo jak rozwodzić się nad kwestią języka, ale mimo wszystko jestem na tak. Tekst jest taki... przejrzysty, łatwy w odbiorze, wciągający, POPRAWNY, co mnie niezmiernie cieszy (czasem ludzie psują dobry tekst paskudnymi błędami ;-;). Znalazłam może z kilka mało rażących powtórzeń, ale to każdemu się zdarza. Jedyne co muszę wytknąć, to: "Donghae’s dosłownie kipiało w szwach." - bo mówi się "pękało w szwach" ^^
Chyba tyle póki co, może w przyszłości bardziej się rozpiszę, ale nie mogę nic obiecać. Czekam na kolejny rozdział, hwaiting~~!
(znów nie zmieściłam się w limicie znaków, ugh)
Shizu
Kochana Shizu, powiem szczerze, że totalnie mnie zaskoczyłaś i samym pojawieniem się tutaj, i tym niesamowicie długim komentarzem! Trochę brakuje mi słów z wrażenia ♥
UsuńFeniks został założony z myślą o Shinee, dlatego lśniących tu nie brakuje. W samym Feniksie głównym bohaterem jest Key, tak samo jak w Sands :3 (mam jazdę na pisanie z jego perspektywy, sama nie wiem dlaczego). To tak na marginesie. S&S jest jak widzę dla większości zagadką. Głupio mówić o tym otwarcie, ale w pewnym sensie jest również zagadką dla mnie, bo jest to historia, na której ćwiczę zupełnie inny rodzaj... tworzenia od mojego standardowego. Tekst typu: wymyślamy puentę, resztą zajmujemy się później. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie, bo sama pokładam w nim spore nadzieje. Mam informację, która chyba Cię ucieszy *szepcze konspiracyjnie* choć główni bohaterowie nie mają jeszcze dokładnie ułożonej przyszłości, mogę zdradzić, że pairing yaoi to 2min. *kaszle, udając, że nic nie powiedziała*
Niezmiernie mnie cieszy, że kontrast między głównymi postaciami jest zauważalny i że o tym wspomniałaś. Skoro o tym mówisz, to znaczy, że nie jest ze mną najgorzej i coś tam potrafię ludziom przekazać ^^ Oh Jiah - zależało mi na dobrej postaci kobiecej. Tutaj niestety nic więcej powiedzieć nie mogę, bo to byłby tylko niepotrzebny spoiler.
Boże, tak to jest jak ma się w głowie za dużo myśli i łączy się zdania w jedno. Kipiało w szwach... mogę jedynie pośmiać się ze swojej głupoty :D
Dziękuję Ci ogromnie za ten cudowny, długi komentarz, który sprawił, że na chwilę dostałam jakiegoś mini zawału! Witam Cię bardzo serdecznie w moich skromnych progach i… cóż, mam nadzieję, że jeżeli zostaniesz tu na dłużej, to się nie zawiedziesz.
Pozdrawiam, xx
Martis