30 stycznia 2014

One shot: Now you see me


 
Tytuł: Now you see me
Ilość słów: 4210
Gatunek: obyczaj, fluff, slight angst, hunhan friendship, exo au
Uwagi: nah; tylko zaznaczam, że całość jest z perspektywy Luhana.



***

Dwudziesty trzeci kwietnia. 
Dzień zaczął się zwyczajnie. Podniosłem się z łóżka głównie po to, by roztrzaskać budzik o podłogę. Zbiegając do kuchni na śniadanie, o mały włos nie zabiłem się na schodach. Poszedłem na wykłady, żeby poirytować trochę nauczycieli i zdenerwować połowę znajomych. I w końcu dotarłem tutaj. Do miejsca, w którym czułem się najlepiej, bo mogłem cieszyć się samotnością i wolnością. Dziękowałem w duchu temu, kto pozwolił na wybudowanie tego parku, do którego zachodziłem każdego dnia po szkole. Zdarzało się, że spędzałem tu nawet wolne weekendowe wieczory. Teoretycznie, jak każdy nastolatek w moim wieku, powinienem wtedy imprezować, wychodzić z przyjaciółmi na miasto albo spędzać czas z jakąś super słodką dziewczyną z roku. I gdybym się postarał, to mógłbym spełnić wszystkie punkty z listy, ale nie należałem do ludzi walczących o popularność i uznanie. Lubiłem siadać pod tym samym drzewem co zawsze, zakładać słuchawki, podkręcać głośność i wpatrywać się w niebo. Często wyciągałem z plecaka szkicownik i zatracałem się w kreowaniu własnego, komiksowego świata. 
Gdybym powiedział, że odwiedzam to miejsce tylko dla świętego spokoju, skłamałbym.
Tak naprawdę miałem jeszcze jeden bardzo ważny powód, dla którego zawsze wybierałem to samo drzewo kilka metrów dalej od tej samej starej drewnianej ławki. Co prawda nie znałem jeszcze imienia tego powodu, ale... chyba nawet nie chciałem go znać. Bo żyłem w przekonaniu, że zbliżenie zazwyczaj wszystko komplikuje. A ja nie lubiłem komplikacji. Uciekałem od nich jak najdalej, by tylko nie musieć później rozwiązywać problemów. Dlatego poznawałem ten powód po swojemu. Z daleka.
Obserwowałem go od ponad tygodnia. Na początku bałem się, by przez przypadek nie przywołać go spojrzeniem. Z czasem zauważyłem jednak, że chłopak jest na tyle roztargniony, że nie zwraca uwagi na takie szczegóły, jak non stop wpatrujący się w niego nieznajomy, kulący się niedaleko pod drzewem. Przyznam, że trochę mnie to martwiło. Bałem się, że skoro jest aż tak nieuważny, to prędzej czy później coś mu się stanie. Dziwne… martwić się o kogoś, kogo nawet się nie zna. Pomijając jednak dziwne uczucie troski, które kłębiło się we mnie odkąd zobaczyłem go po raz pierwszy, jego roztrzepanie było mi na rękę. Przynajmniej przestałem się z tym kryć i czasem otwarcie lustrowałem go wzrokiem.
Pomału popadałem w rutynę, ale nie przeszkadzało mi to. 
Często kiedy przychodziłem do parku po wykładach, on już tutaj był. Siedział na ławce, wpatrzony w ekran telefonu. Jego palce zwinnie poruszały się po klawiaturze. Co jakiś czas podnosił wzrok i rozglądał się dookoła. Zawsze tak robił, bo zawsze na kogoś czekał. Dzień za dniem na tę samą osobę, która - ku mojej uciesze - wywoływała uśmiech na tej szczupłej, perfekcyjnej twarzy. Czerwono włosy chłopak pojawiał się mniej więcej o tej samej porze, kilkanaście minut po mnie. Za każdym razem witał szatyna mierzwiąc mu grzywkę albo klepiąc po plecach.
Po kilku dniach dostrzegłem, że chłopak miał intrygujące wahania nastrojów. W jednej sekundzie gromił wszystkich dookoła wzrokiem, a w następnej posyłał niewinny, słodki uśmiech. Z czasem zacząłem się zastanawiać, czy gdybyśmy mieli okazję naprawdę się poznać… czy w ogóle byśmy się dogadalibyśmy?
Z opisów moich znajomych dowiedziałem się, że jestem irytujący, niedbały i niepunktualny, ale przy tym stały i niezmienny, jak jakaś cholerna kukła. Nie spodziewałem się takich opinii, ale... przynajmniej byli szczerzy. A ten chłopak (którego zacząłem nazywać Sparkle, bo zawsze miał na sobie różne błyskotki – poczynając od kolorowych, brokatowych przypinek do plecaka, na łańcuszkach i pierścionkach kończąc) prawdopodobnie był moim kompletnym przeciwieństwem. Zawsze na czas, zawsze z uśmiechem, towarzyski, zabawny, otwarty na ludzi. Robił ciekawe pierwsze wrażenie - jak najbardziej intrygował wyglądem.
Sparkle miał w sobie coś, czego brakowało większości moich znajomych. Oni byli wredni i nietaktowni, przez nich czasem miało się ochotę zakopać pod kołdrą i najlepiej nigdy więcej nie wychodzić. Niestety, zawsze wybierałem beznadziejnych przyjaciół, dlatego teraz nie miałem ich wcale. W przeciwieństwie do tych bezdusznych istot, szczycących się mianem moich kolegów, Sparkle roztaczał wokół siebie pozytywną aurę, dzięki której z marszu miało się ochotę zostać jego przyjacielem. Pozytywna energia chłopaka udzielała się światu. Nawet cały obraz parku wydawał się jaśniejszy, przyjemniejszy, gdy spędzał tu czas. Kiedy nie przychodził, robiło się... zwyczajnie. 
To co zwyczajne, od razu kojarzyło mi się z nudą. Może właśnie w tym tkwił problem? Ja sam byłem zbyt zwyczajny, przez co całe moje życie z dnia na dzień stawało się mniej ciekawe. Sparkle był od tej normalności idealną odskocznią.
Żałowałem tylko jednej rzeczy. Siedząc tak daleko od niego, nie miałem szansy zerknąć w jego oczy. Ale często je sobie wyobrażałem. Według mnie delikatnie lśniły i miały kolor mlecznej czekolady. Jego spojrzenie było bystre, inteligentne, a w nim ukryta wrażliwość i ciekawość świata. Trzymałem się tych wyobrażeń, jakby były prawdziwe, bo były wszystkim, co miałem. 
Gdzieś głęboko w sercu pojawiło się nawet drobne marzenie, by w końcu złapać z nim kontakt wzrokowy. Co prawda mogłem upozorować jakieś przypadkowe spotkanie na przejściu. Wpaść na niego i mamrocząc przeprosiny, spełnić je. Ale bałem się, że kiedy raz zobaczy moją twarz, później łatwiej będzie mu mnie rozpoznać i prędzej czy później zrozumie, co robię. Czasem czułem się jak psycho-fan, stalker z prawdziwego zdarzenia. Tłumaczyłem sobie to jednak w ten sposób, że przecież zwykłe podziwianie jego urody nie jest niczym złym czy zabronionym. To nie tak, że za nim chodziłem, spędzałem czas w każdym miejscu, w którym przesiadywał czy coś podobnego. To on przychodził tutaj. Ja tylko patrzyłem. To nic nieprzyzwoitego.
Westchnąłem.
Dzisiejszego dnia Sparkle zachowywał się co najmniej dziwnie. Wiercił się, rozglądał panicznie na boki - z daleka było widać, że wzrokiem prawie woła o pomoc. Nie wiedziałem, co się stało, a wewnętrznie i tak denerwowałem się razem z nim. Miałem ochotę podejść i zagadać. Powstrzymywałem się z całych sił, dłońmi kurczowo chwytając wystające źdźbła trawy. Jakby to w czymkolwiek miało mi pomóc...
Sięgnąłem do plecaka po telefon, by sprawdzić godzinę. I wtedy zrozumiałem. Jego przyjaciel nie pojawiał się od ponad czterdziestu minut. Na ogół się nie spóźniał, zawsze szybkim krokiem maszerował prosto do szatyna, a teraz… teraz przepadł jak kamień w wodzie. Zacisnąłem wargi, uważnie lustrując wzrokiem Sparkle. Jego nastrój zdecydowanie za szybko mi się udzielił, przez co zacząłem sobie wypominać własną słabość. Co to za przypływ empatii, Luhan?
Mijały kolejne minuty, które chcąc nie chcąc zmieniły się w pełną, okrągłą godzinę czekania. Sparkle nie ruszył się z miejsca. Wciąż siedział wyprostowany z telefonem w ręku, ze wzrokiem utkwionym w jakiś punkt w oddali. 
Ja również czekałem. 
Powinienem już dawno wrócić do domu, zając się czytaniem jakichś nudnych wierszy, ale dobrze wiedziałem, że nie potrafiłbym się skupić. Nie teraz, kiedy moje myśli co chwilę wymykały się spod kontroli i biegły ku szatynowi, który w tej chwili dla odmiany krył twarz w dłoniach. Wyglądał na bezbronnego, delikatnego chłopca, który zagubił się w parku. Złapałem się nawet na myśleniu o tym, że chciałbym móc teraz usiąść obok i po prostu go przytulić. Sprawić, żeby się uspokoił i znów zaczął emanować tą swoją radosną aurą.
Spuściłem wzrok na swoje dłonie, które teraz znalazły sobie nowe zajęcie w postaci wyciągania nitek z koszuli. I jak ja niby chciałem uspokoić Sparkle, skoro sam nie potrafiłem siedzieć spokojnie? Zabawne, jak łatwo wpływał na mnie ten dzieciak. To były dość dziwne uczucia, z którymi nie miałem wcześniej przyjemności się zapoznać. Ten ucisk w dole brzucha, szybsze bicie serca, przygryzanie warg do krwi mimo woli… Ignorując jednak te wszystkie kiepskie dodatki do sytuacji, całkiem podobało mi się to, co ze mną zrobił. Pobudził mnie do życia, choć sam o tym nie wiedział. 
Oparłem głowę o korę drzewa, przymykając oczy, by trochę się rozluźnić. Nie mogłem aż tak się przejmować, to nie była moja sprawa. A mój kontakt ze Sparkle miał być ograniczony tylko do przyglądania się, nie do rozmawiania, myślenia czy cokolwiek innego.
Luhan, ogarnij się.
- Która godzina?
Ze zdziwienia prawie opadła mi szczęka. Sparkle przemówił. Sparkle odezwał się do mnie. Z kilkunastu osób znajdujących się wokół nas, wybrał akurat mnie. Cudowne uczucie, jakby stado motyli w moim sercu wzbiło się do lotu. Nieraz już słyszałem jego głos. Zapadł mi w pamięć szybciej niżbym tego chciał, bo już po pierwszym spotkaniu potrafiłem odtworzyć standardowe formułki, które dość głośno wypowiadał. Zazwyczaj miał przyjemną, ciepłą, bardzo męską barwę i najczęściej używał miłego, troskliwego tonu. Dzisiaj ten głos był kompletnie wyprany z emocji. Nie mógł zapanować nad jego drżeniem, chyba poddał się już przy pierwszej próbie. 
- Szesnasta dwadzieścia – rzuciłem, nie otwierając oczu nawet na chwilę. Zachowałem spokój, choć przeżywałem teraz mały atak serca.
Jak miło było dla odmiany nie wlepiać w niego oczu, a poczuć na sobie jego wzrok. 
Jednak co by się nie działo, gdzieś tam wewnątrz mnie wciąż siedział irytujący do bólu egoista, który dawał o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Na przykład kiedy najlepszy na świecie kandydat na mojego przyjaciela pierwszy raz w życiu się do mnie odezwał. Aż miałem ochotę na siebie warknąć, kiedy zrozumiałem, dlaczego tak bardzo denerwuję ludzi. Ja po prostu nie potrafiłem nigdy wyczuć sytuacji i adekwatnie się do niej zachować.
- Nawet nie spojrzałeś na zegarek – stwierdził sucho.
Wzruszyłem ramionami, wreszcie zaszczycając go spojrzeniem. Czułem, że na mojej twarzy pojawia się delikatny, nonszalancki uśmiech, którego tak bardzo nienawidzi moja mama. Zawsze sądziła, że kiedy tylko się pojawiał, to właśnie drwiłem z niej w myślach. Zabawne, bo tak naprawdę kiedy zazwyczaj się pojawiał, ja nie myślałem o niczym. Kompletnie.
- Masz w ręce telefon – zauważyłem, wywołując ciche prychnięcie Sparkle.
- Rozładował się. Powiesz mi czy nie?
Nie chciałem całkowicie wyprowadzić go z równowagi. Choć tak ciężko szło mi zachowywanie się normalnie, tym razem zebrałem w sobie całą siłę, schowałem swoje ego i opanowałem dziwne zachowania, by wziąć telefon do ręki i sprawdzić czas.
- Szesnasta jedenaście. No patrz, dużo się nie pomyliłem – powiedziałem nieco bardziej pogodnie.
Nie usłyszałem już żadnej odpowiedzi. Zamiast tego obserwowałem, jak Sparkle ociężale i bardzo ślamazarnie podnosi z ziemi plecak i wrzuca do niego rozładowany telefon. Od dawna bawiłem się w dostrzeż szczegóły - można by powiedzieć, że doszedłem prawie do mistrzostwa, dlatego nie umknęło mojej uwadze, że Sparkle ma rozwiązane sznurówki. Niestety, nie zdążyłem odezwać się słowem, kiedy szatyn runął na ziemię kilka kroków przede mną.
Przez chwilę nie wiedziałem, co zrobić. Technicznie rzecz biorąc, to wciąż pozostawał dla mnie tylko nieznajomym. To nic, że czułem się jakbym znał go od wieków. On raczej nie miał podobnego podejścia do sprawy, dlatego pierwszą moją myślą było zostawienie go w spokoju. Cóż, to wyglądałoby dziwnie, gdybym rzucił się mu na ratunek, prawda?
Nie mogłem jednak po prostu siedzieć na miejscu i obserwować, jak syczy coś pod nosem, rozmasowując obolałą nogę. Nie podnosił się przez dłuższą chwilę, w trakcie której ja zdążyłem przemyśleć wszystkie za i przeciw po kilkanaście razy. Zdecydowałem, że skoro już nawiązał ze mną jakikolwiek kontakt, nawet w postaci prostego, nic nieznaczącego pytania, powinienem zareagować. Przecież byłem dobrze wychowaną, empatyczną osobą, która lubi spełniać dobre uczynki.
Powstrzymałem prychnięcie i podniosłem się z miejsca, zostawiając tam wszystkie swoje rzeczy. W ręce wciąż trzymałem komórkę, więc wsunąłem ją szybko do kieszeni. Sparkle nie zwracał na mnie uwagi, dopóki nie wyciągnąłem do niego ręki. Wciąż rozmasowywał obolałe miejsce, kiedy pomachałem mu dłonią przed twarzą. Cóż, na ogół nie łaknąłem uwagi, ale również nie lubiłem być olewany. 
Sprakle wreszcie podniósł na mnie wzrok, krzyżując nasze spojrzenia. Przyglądaliśmy się sobie przez dłuższą chwilę. Ja podziwiałem jego oczy, które okazały się być prawie identyczne jak w moich wyobrażeniach, a on zmarszczył brwi i zacisnął wargi. Wyglądał, jakby w głowie kalkulował na ile może mi zaufać, czy coś w tym stylu. W końcu przyjął moją pomoc i stanął na równe nogi, krzywiąc się, gdy tylko obolała kończyna dotknęła chodnika.
- Wszystko w porządku? Bardzo cię boli? – dopytywałem się.
Sparkle miał na sobie krótkie spodenki, przez co przy upadku mocno ucierpiała jego skóra. Przyglądałem się przez chwilę ogromnej szramie, która niemalże natychmiast pojawiła się na delikatnym ciele. Oceniłem szybko, na ile poważne było otarcie. Odetchnąłem spokojnie, gdy stwierdziłem, że chłopak jeszcze trochę pożyje.
- Jest okay, dzięki – burknął.
Walczyłem z samym sobą. Powinienem się przywitać, czy może odejść bez słowa? Gdybym się przedstawił, poznałbym wreszcie jego imię, ale... przecież tego właśnie chciałem uniknąć. Przywiązania. Szkoda, że już dawno wkopałem się w to całe przywiązanie, skoro zacząłem się nawet o niego martwić.
- Oh Sehun. – Wyciągnął rękę w moją stronę, rozwiewając tym wszelakie wątpliwości. Przecież niegrzecznie by było po prostu sobie odejść. Z jego twarzy wciąż nie schodził wyraz troski i zmieszania, więc uśmiechnąłem się szeroko, by dodać mu otuchy.
- Luhan – odpowiedziałem, ściskając jego dłoń.
- Miło mi cię poznać.
Po tym jak delikatnie się ukłonił, ruszył przed siebie, zbierając po drodze z ziemi swój plecak. Wpatrywałem się w jego plecy wciąż lekko oszołomiony. Dotarło do mnie, że poznanie imienia Sparkle wcale nie było równoznaczne z zaprzyjaźnieniem się. Takie oczywiste… a jednak wcześniej o tym nie pomyślałem. Nie mogłem się zdecydować czy jest mi przykro, czy może to wszystko jest mi obojętne. Przecież nie potrzebowałem przyjaciół, więc dlaczego miałbym o niego zabiegać?




To jest niemożliwe, żeby mi go brakowało. 
Znałem tylko jego imię. Nie wiedziałem nic więcej, więc nie mogłem za nim tęsknić. A jednak, jego nieobecności nie dało się nie zauważyć. Nagle park stracił jakiekolwiek znaczenie. Nie miałem ochoty spędzać każdego popołudnia na czekaniu, na wymyślaniu kolejnego powodu, dla którego Sprarkle… dla którego Sehun nie zjawiał się w swoim ulubionym miejscu od tylu dni.
Może to nawet lepiej, że przestałem go widywać? Wymazanie go z pamięci powinno być proste, skoro nie poznaliśmy się bliżej. Powinno. Szkoda, że - jak już się przekonałem - wcale nie było. Bo zamiast pomału odpuszczać, zająć się swoimi sprawami, to zastanawiałem się czy wszystko z nim w porządku, czy ma się dobrze. No i najważniejsze - czy jeszcze kiedyś w ogóle tutaj przyjdzie?
Cholera, Luhan. Ogarnij dupę.
Upominanie się w myślach wcale nie pomagało. Chciałem przestać wpatrywać się w drewnianą ławkę, ale nie potrafiłem. Wciąż miałem nadzieję, że za chwilę zmaterializuje się na niej postać wesołego, beztroskiego chłopaka z szerokim uśmiechem na twarzy. Gdzie on się podziewał? Co teraz robił? Czy wszystko z nim dobrze?
Wyciągnąłem szkicownik z plecaka i ułożyłem go na kolanach. Odszukałem swój ulubiony ołówek w piórniku. Zacisnąłem na nim palce i oparłem się plecami o drzewo. Kora nieprzyjemnie wbijała się w moje ciało, jednak postanowiłem to ignorować. Zamknąłem oczy, by w wyobraźni przywrócić postać Sehuna. Często występował w moich komiksach. Do tej pory jako obserwator, postać drugoplanowa, kompletnie nic nie wnosząca do historii. Teraz poczułem nieodpartą chęć zrobienia z niego superbohatera. Człowieka z peleryną, który ratuje świat przed złem. Osobę, bez której zwykli ludzie sobie nie poradzą. Bez której świat jest szary i zwyczajnie nudny.
Kiedy nakreśliłem w myślach fabułę i przebieg zdarzeń, spuściłem wzrok na białą kartkę papieru. Pierwsza kreska zawsze była najtrudniejsza. Po niej wszystko szło gładko, ale póki nie zrobiło się tego znaczącego ruchu…
Westchnąłem. Tak bardzo chciałem zacząć, ale nie potrafiłem. Do tej pory jeszcze nie miałem blokady twórczej. Wyobraźnia podsuwała mi mnóstwo pomysłów, ale ręce odmawiały posłuszeństwa. Dziwne uczucie, bardzo nieprzyjemne.
Po raz kolejny bezwiednie zerknąłem w kierunku ławki, na której… ktoś siedział. Zamarłem. Sehun wrócił. I to wcale nie byłoby dziwne, gdyby nie fakt, że on również badawczo mi się przyglądał. Dosłownie wlepiał we mnie swoje ogromne, czekoladowe oczy, jakby czegoś ode mnie oczekiwał. Miałem kłopoty? Zrozumiał, że miał cichego obserwatora i teraz chciał się ze mną rozprawić? Dlaczego tak długo z tym zwlekał?
Przez chwilę walczyłem sam ze sobą, nie spuszczając wzroku z Sehuna. Chłopak uniósł brwi, jego pokerowy wyraz twarzy nie zmienił się nawet na chwilę. Naprawdę trudno było mi go rozgryźć. Położyłem szkicownik na ziemi, podnosząc się niepewnie. Sparkle ledwo zauważalnie kiwnął głową, więc ruszyłem w jego stronę z niemałym wahaniem. Dopiero kiedy znalazłem się obok niego, spuścił wzrok na swoje dłonie, przygryzając wargę.
- Będziesz tak stał? – zapytał, bawiąc się palcami.
Usiadłem obok, uważając, by zachować między nami odpowiednią przestrzeń. Sehun wydawał się jeszcze bardziej zakłopotany niż ja, co trochę podnosiło mnie na duchu. W głowie miałem tylko jedno pytanie. Po co mnie zawołał? Zacisnąłem mocno wargi, żeby słowa przez przypadek same z nich nie wypłynęły. Skoro on wykonał pierwszy krok, to niech teraz skończy, co zaczął.
Siedzieliśmy w milczeniu. Atmosfera zamiast stygnąć, robiła się gęstsza, co trochę mnie krępowało. Sehun dla odmiany z minuty na minutę wydawał się coraz bardziej rozluźniony. Przestał zajmować się swoimi rękami, plecami przylgnął do oparcia ławki i rozglądał się dookoła. Na jego twarzy pomału pojawiał się delikatny, bardzo delikatny uśmiech. 
Wziąłem to za dobry znak.
- Luhan, tak? – odezwał się w końcu, kątem oka spoglądając w moją stronę. Pokiwałem głową. Zapamiętał moje imię… - Przepraszam, że sobie wtedy poszedłem. Nie miałem ochoty na rozmowy – wyjaśnił.
- Nic nie szkodzi. – Nie potrafiłem dłużej powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się  na usta.
Znów zapadła cisza. Tym razem dużo bardziej przyjemna. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem. Żeby siedzieć w czyimś towarzystwie i po prostu… milczeć? Uwielbiałem gadać. Najczęściej mówiłem totalne bzdury, które bawiły wszystkich dookoła. Albo irytowały, zależnie od kontekstu.
Pomimo tego, że nierozmawianie rzeczywiście było miłe, miałem w głowie kilka pytań, na które bardzo, bardzo chciałem znać odpowiedź. Gdzie się podział przyjaciel Sehuna? Gdzie podziewał się Sehun przez całe dwa tygodnie? Dlaczego wrócił? I dlaczego zaprosił mnie do rozmowy?
- Od jak dawna rysujesz? - zapytał.
Powiodłem za jego spojrzeniem, które utkwione było w szkicowniku niedbale rzuconym pod drzewem. Wzruszyłem ramionami.
- Zacząłem… jakoś w szkole średniej. Z nudów, na lekcjach. Całkiem nieźle mi szło. Nakupowałem książek, wyuczyłem się kilku trików... – odpowiedziałem. Chyba podałem więcej szczegółów, niż Sparkle oczekiwał, bo jego uśmiech stał się bardziej wyrazisty. Tak to jest, jak przy najmniej oczekiwanym momencie pojawia się słowotok, którego nie da się zatrzymać.
-  Kim jestem? – zapytał, spoglądając w moje oczy. – W twoich rysunkach… kim jestem? – sprostował, kiedy dotarło do niego, jak śmiesznie zabrzmiał za pierwszym razem.
Otworzyłem szerzej oczy, od razu uciekając wzrokiem. Skąd wiedział? Jak… Co?!
- Ja… - zacząłem. Nie potrafiłem ukryć zakłopotania, głos cholernie mi drżał, tak samo jak ręce. Zacisnąłem je w pięści, żeby choć trochę się opanować. Było mi głupio… tak bardzo głupio… - Przepraszam – dodałem tylko.
Zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej, gdybym teraz odszedł i więcej tutaj nie przychodził. Zostałem złapany na gorącym uczynku. Czułem się jak dziecko, które przed obiadem zjadło całą tabliczkę czekolady. Myślałem, że mi się upiecze, a tu wyskakuje mama z pustym papierkiem.
- Hej, no co ty, nie przepraszaj, jest okay – rzucił od razu, przysuwając się bliżej mnie. – Nie jestem zły, jestem ciekawy. – Zaśmiał się cicho i przyjaźnie. Odetchnąłem spokojnie, kiedy zalała mnie fala ulgi.
- Kiedyś ci pokażę, jeżeli jeszcze będziesz chciał wiedzieć.
Kiwnął głową. Chyba chciał coś dopowiedzieć, bo kilka razy otwierał i zamykał usta. Potrzebował chwili, żeby się zdecydować, więc cierpliwie czekałem. Wreszcie westchnął, znów odwrócił się tak, że widziałem tylko jego profil i rzucił na jednym wydechu:
- Wydaje ci się, że nie zwracałem na ciebie uwagi, co?
Rozchyliłem wargi, w sumie nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. A więc Sehun wiedział o moim istnieniu? Tylko udawał, że mnie nie widzi?
- Dobrze wiedziałem, że cały czas mi się przyglądasz. Rozmawiałem nawet o tobie z moim przyjacielem. Hwa z początku miał z tym lekki problem, ale przekonałem go, że raczej nie jesteś seryjnym mordercą i może spuścić z tonu. – Odczekał chwilę, żebym dobrze przetrawił jego słowa, po czym kontynuował, jak gdyby nigdy nic. – W końcu wyglądałeś bardzo niewinnie. Wiecznie ze skupieniem bazgrałeś coś na kartkach, uśmiechając się pod nosem. Nie chciałem cię wystraszyć, więc postanowiłem nie reagować – skończył, a na jego twarzy zagościł prawdziwy, całkiem szczery uśmiech.
Wyglądałem niewinnie? Musiałem wyglądać jak totalny frajer, cały czas samotnie siedząc pod drzewem, wlepiając gały w nieznajomych przechodniów. A zwłaszcza w jednego. Tego szczególnego, którego - po dłuższym namyśle - zdecydowanie nie chciałem stracić. 
Nie widziałem sensu w poprawianiu swojego wizerunku na siłę. Wierzyłem, że jeżeli będzie chciał mnie poznać, to z czasem zobaczy moje prawdziwe ja, a nie tego dzieciaka spod drzewa ze skłonnościami do prześladowania innych.
- Chciałem ci podziękować – szepnął tak cicho, że przez chwilę myślałem, że się przesłyszałem.
Byłem w szoku. Podziękować? Mi? Za co?
- W sumie nawet się nie znamy, ale mimo tego twoje towarzystwo wiele dla mnie znaczyło. Uhm, wciąż znaczy – poprawił się, zaciskając dłonie na drewnianej ławce. – Dzięki tobie nie czułem się samotny. Bo wiedziałem, że kiedy tutaj przyjdę, zawsze będziesz obok. Cichutki, niezauważalny… taki chciałeś być, prawda? Ale wiesz, przyciągasz wzrok. Chciałem poznać cię wcześniej, tylko nie mogłem zebrać się w sobie.
W miarę jak dochodziły do mnie jego słowa, byłem coraz bardziej szczęśliwy. Ktoś wreszcie mnie dostrzegł. Podobało mi się to, że wcale nie musiałem zabiegać o jego uwagę, że sam o wszystko zadbał. To co mówił, sprawiało, że zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu. Powstrzymałem westchnięcie i dziwną chęć przytulenia go. Może zdążyliśmy już złapać więź duchową, ale na fizyczną było chyba trochę za wcześnie. Tak mi się bynajmniej wydawało.
Teraz, kiedy rozmowa sama płynęła i nie musiałem się zbytnio przejmować, czy przypadkiem niczego nie zepsuję, zebrałem się w sobie i wreszcie zadałem mu pytanie, które od początku cisnęło mi się na usta.
- Gdzie twój przyjaciel?
Sehun zacisnął mocno wargi, które niemal natychmiastowo zaczęły drżeć. Od razu pożałowałem, że się odezwałem… Przecież mogłem się domyślić, że skoro go tutaj nie ma, to znaczy, że wydarzyło się coś niedobrego. Oczywiście ja nie potrafiłem wyczuć sytuacji i palnąłem to pytanie, nim zdążyłem mocno się nad nim zastanowić. Tak czy siak, nie mogłem cofnąć czasu, więc skupiłem całą swoją uwagę na tym, żeby jak najszybciej naprostować sytuację.
- Odszedł – rzucił Sehun, odwracając głowę. 
Nie dziwiło mnie, że nie zagłębiał się w szczegóły. Wciąż musiałem upominać się w myślach, że przecież praktycznie go nie znam, więc to normalne, że odpowiedział ogólnikowo, nie zrzucając na mnie swoich problemów.
Westchnąłem. Przez całe swoje życie unikałem komplikacji, więc teraz nie do końca wiedziałem, co w takiej sytuacji zrobić. Siedziałem więc nieruchomo, wpatrując się natarczywie w plecy chłopaka. Moje myśli szalały, sumienie podpowiadało milion wyjść z sytuacji, ale ja nie słuchałem, bo cichy głos w głowie szeptał tylko rozwiązania typu "uciekaj" czy "zostaw go samego". Zdecydowałem się nawiązać zabroniony wcześniej kontakt fizyczny, bo czułem, że słowami nie pomogę mu w żaden sposób. Ostrożnie położyłem dłoń na jego plecach i poklepałem go po męsku. Moje ruchy wciąż były automatyczne, trochę wymuszone, ale najwyraźniej i tak działały, bo poczułem, jak jego mięśnie się rozluźniają.
- Przykro mi – szepnąłem tylko. Wciąż brakowało mi słów.
- Wypadek. Tak czasem bywa. Ludzie przychodzą, odchodzą, nic nowego – mówił cicho, jakby próbował pocieszyć samego siebie, a o mojej obecności kompletnie zapomniał. – Jest okay.
Odniosłem wrażenie, że „jest okay” to jego ulubiona formułka. Nie wiedziałem tylko, czy naprawdę tak myślał, czy po prostu to sobie wmawiał.




Oparłem się o zimną ścianę, wyciągając przed siebie nogi. Z uśmiechem wziąłem do ręki nowy szkicownik (poprzednie zapełniałem w ekspresowym tempie historią ze Sparklemanem w roli głównej), w którym zdążyłem już coś nakreślić oraz jeden z nowych ulubionych ołówków - oczywiście, że z marszu stały się moimi ulubionymi, skoro dostałem je od Sehuna na urodziny - który teraz przypominał ołówkową miniaturkę. Bez wahania przejechałem rysikiem po kartce, kreśląc idealny kontur twarzy Sparkle. Przyjrzałem się przyjacielowi, który teraz leżał na środku pokoju z nosem wściubionym w jakieś kolorowe czasopismo. W sumie nie musiałem już na niego patrzeć, żeby dokładnie przelać jego urok osobisty na komiksową postać. Znałem go na wylot, nie tylko jeżeli chodziło o wygląd, ale i duszę. Mogłem bez wahania poddać się rysowaniu w ciemno, jednak tak już się przyjęło, że zawsze najpierw badałem rysy jego twarzy, by dostarczyć sobie dawki inspiracji.
- Z czego się tak cieszysz? – zapytałem, gdy Sehun prychnął pod nosem, wciąż wpatrzony w pisemko.
- Zastanawiam się kiedy ci się znudzi – odpowiedział wesoło, przekręcając się na bok w taki sposób, bym mógł dokładnie się mu przyjrzeć.
- Co masz na myśli?
- Rysowanie mnie. Kiedy ci się znudzi rysowanie mnie – sprostował, a kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej.
- Nie marudź, Sparkle. Źle ci, że zostałeś moim modelem? Mogę sobie znaleźć kogoś innego, jeżeli coś ci nie pasuje – mruknąłem, wracając do pracy.
- Nawet się nie waż mnie wymieniać, hyung, obiecałeś, że to praca na stałe, do samego końca – odpowiedział szybko, delikatnie się rumieniąc.
Miałem ochotę do niego podejść, zmierzwić mu włosy, a potem mocno pstryknąć w nos, żeby się opamiętał i nie myślał o głupotach, ale rysunek kompletnie mnie pochłonął. Bałem się, że jeżeli teraz znowu go zostawię, to później nie będę umiał do niego wrócić. A ta praca była dla mnie szczególnie ważna.
- Powiesz mi, co tym razem wymyśliłeś? – znowu zagadnął, ściągając na siebie moje spojrzenie. – Jesteś bardziej zaabsorbowany pracą niż zwykle.
Westchnąłem, spoglądając na w połowie nieskończone dzieło. Zwykłem nie pokazywać mu swoich prac, dopóki nie były dopracowane do perfekcji, ale tym razem… nie wytrzymałem. Przekręciłem szkicownik tak, by mógł przyjrzeć się pierwszym rysunkom, przedstawiających naszą historię. Czasy, w których jeszcze nie znaliśmy swoich imion, a już podświadomie nam na sobie zależało.
Cieszyłem się, że po raz kolejny udało mi się wywołać ogromny uśmiech na jego twarzy oraz że praca - pomimo tego, że była nieskończona - już przypadła mu do gustu. Cieszyłem się, że tak często przesiadywał ze mną w kompletnej ciszy, kiedy rysowałem, a on w tym czasie dokładnie studiował rysy mojej twarzy. Cieszyłem się, że mogliśmy razem rozwiązywać nasze problemy, podnosić się po upadkach i godzić się z porażkami. Cieszyłem się, że go poznałem, że wciąż miałem go przy sobie, bo sprawiał, że byłem szczęśliwszy. 
Nigdy nie marzyłem o takim przyjacielu.
Dziękowałem niebiosom, że ktoś postanowił spleść nasze losy.





Jak widać pierwszy shocik nie w formie romansu, od początku miał to być fick o przyjaźni. Pomysł nękał mnie od dawna, bo tak naprawdę miał to być kiedyś scenariusz na warsztaty. Jednak jako scenariusz nie bardzo przypadł mi do gustu, więc wykorzystałam to tutaj. Mam nadzieję, że za bardzo nie zawaliłam. Jak wyszło, oceńcie sami.
Może być trochę błędów, bo pisałam to od piętnastej, a już dziewiętnasta, więc wzrok odmawia współpracy i zaczyna sobie ze mną pogrywać, przez co gubię przecinki i bawię się w powtórzenia. No cóż, wkrótce wszystko poprawię, obiecuję.
Zastanawiałam się nad drugim partem, w którym przedstawiłabym Wam perspektywę Sehuna. W planach jest jeszcze "Now you need me" - czyli w pewnym sensie kontynuacja - i "It's a bro thing" również shot Hunhana.
Mam nadzieję, że mogę liczyć na Wasze opinie.
Pozdrawiam, xx!

3 komentarze:

  1. Jezus, ja byłam pewna, że oni będą razem. Idiotka. Świetnie napisane, Sparkle, to taki konik z ulubionej książki mojej młodszej siostry. Nie mogę się doczekać dalszej części tego ONE SHOTA, tsa, a miałam nie pośpieszać xD
    W każdym razie:
    BRAK SŁÓW
    Wiśnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak szczerze i w kompletnej nie tajemnicy, to cały czas myślę nad zrobieniem z tej drugiej części, z Now you need me, romansu. Haha, konik? Nie wiedziałam, ale w sumie mogłam się spodziewać, że jakaś taka postać istnieje xD A pośpieszaj ile wlezie, mi to akurat nie przeszkadza, bo motywuje :3
      Pozdrawiam, xx

      Usuń
  2. Powinnam sie teraz uczyć, ale mała przerwa nie jest zła, prawda? Ten shot był taki oh, ah, oh! Serio dziwię się,czemu nie ma tutaj więcej komentarzy, bo mało jest chyba takich prac w internecie :) Chyba nie jest to czymś irracjonalny,że myślała, iż oni jednak będą razem,a tu bum! Przyjaźń! No, no takie rozwiązanie też przecież nie jest złe,a nawet całkiem ciekawe. Jestem jak najbardziej za druga częścią, bo cóż to Sehun mógł sobie myśleć, (yehet?) no jestem bardzo ciekawa. Pozostaje mi póki co życzyć weny i czasu na pisanie!
    Pozdrawiam
    Lan Meigui
    [kolor-zycia]

    OdpowiedzUsuń