8 maja 2017

[Terapia] Układy i zazdrość

Farbowany blondyn zagryzł mocno zęby.
Taehyung nie patrzył w jego oczy. Tam spojrzał przypadkiem. Bardziej interesował go fioletowo-żółty siniak pod jego okiem, który nieśmiało zszedł aż na jego blady policzek. Wyglądał jak upiór – sińce pod oczami, jedno przykuwające spojrzenie limo. Dolna warga również nie zdążyła jeszcze się zagoić. Taehyung raz widział już, jak przy szerszym uśmiechu warga kolegi znów pęka i sączy się z niej stróżka świeżej krwi. Na szczęście Min nie należał do tych radosnych.
- Masz jakiś problem?
Z otępienia wyrwał go głos Min Yoongiego. Tae po raz pierwszy od dawna się zawahał. Zazwyczaj uciekłby spojrzeniem i zwiał do swojej samotni, mamrocząc pod nosem „przepraszam” milion razy. Weszło mu to w nawyk. Przepraszał nawet gdy nie był winny. Jakby zrobił innym przykrość, że w ogóle się urodził i teraz każdego z osobna musiał prosić o wybaczenie.
- Krwawisz – szepnął Taehyung. Jego wzrok utkwił w dłoni Yoongiego, która zamaszystym ruchem pozbyła się czerwonego problemu.
Min syknął z bólu i przymrużył oczy, czego niemal od razu pożałował. Nie tylko warga nie dawała o sobie zapomnieć. Do kompletu doszedł jeszcze policzek, powieka i skroń. Niemal wyrwał chusteczkę z ręki Taehyunga, którego dobre serce nie pozwoliło zostawić potrzebującego w takiej chwili.
- Skurwysyn mi za to zapłaci – warknął Yoongi.
Właśnie wtedy Tae wreszcie spuścił wzrok na swoje dłonie. Był przyzwyczajony do tego, że wyzwiska kierowano w jego stronę, więc i tym razem nie spodziewał się niczego innego. Zwłaszcza po szkolnym chuliganie, który malował graffiti na płocie za sklepem i nazywał koleżanki z klasy „suniami”.
- Nie bój się – powiedział trochę milej, co zaskoczyło Taehyunga bardziej niż śnieg w kwietniu.
- Nie boję się.
- Trzęsiesz się.
- To z zimna – żachnął się Tae, odwracając się na pięcie. Chciał odejść. Zniknąć stamtąd jak najszybciej i już nigdy więcej nie rozmawiać z Yoongim.
Od postawienia następnego kroku powstrzymało go prychnięcie starszego kolegi. Odkąd pamiętał, zawsze gotowało się w nim od środka, gdy traktowano go z wyższością czy niesprawiedliwością. Tylko że zazwyczaj nie miał w sobie na tyle siły i samozaparcia, żeby w jakikolwiek sposób to okazać. A teraz jego gniew i irytacja stały się tak przytłaczające, że Tae zaczynał pomału tracić nad sobą panowanie.
- Chcesz zapalić, młody? – usłyszał, a po chwili poczuł zapach dymu z papierosa, którym z zadowoleniem zaciągał się Min. 
- Nie.
Przez chwilę stali w milczeniu. Obserwował, jak blondyn rzuca niedopałek na ziemię i wdeptuje butem w ziemię.
- Czego ty w ogóle ode mnie chcesz? – zapytał Taehyung, zakładając ręce na piersi.
- Zrobiłeś się bardziej waleczny, odkąd wtedy przyłożyłeś Jonginowi – stwierdził i podszedł bliżej Kima. Z każdym kolejnym krokiem Yoongiego, Tae tracił resztki pewności siebie. – A już myślałem, że nie masz jaj – zaśmiał się głośno. Jego ręka wylądowała na ramieniu młodszego, który odsunął się od niego jak oparzony. – Mówiłem ci, że masz się nie bać.
Taehyung nie odpowiedział.
- Chciałbym zaproponować ci pewien układ.

*

- Czyś ty zwariował? – pisnął Jungkook, gdy Tae opowiedział mu wszystko, co zdarzyło się tego dnia w czasie przerwy na lunch. – Hyung?! – próbował zwrócić na siebie uwagę, gdy zamknięty w swoim świecie Kim grzebał w kimbabie. Musiał przygotować go sam, bo matka jak zwykle urwała się z domu na weekend. Jego kimbab wyglądał jak zdechły węgorz.
Minął Jungkooka bez słowa i wyrzucił jedzenie do kosza. I tak nie był głodny, a czegoś takiego nie tknął by nawet kulawy pies.
- To dobry układ, Kookie. Jest szansa, że to zawalę, ale przynajmniej mam informacje, których potrzebowałem – stwierdził Taehyung, wracając na swoje ulubione miejsce na parapecie.
Podkulił nogi i objął je rękami. Brudne w smugach okno wychodziło na ogród za szkołą. Był trochę zapuszczony – trawa nieco wyższa niż ta z drugiej strony budynku, krzewy nie zostały artystycznie przycięte przez woźnego, a ławki obłaziły z farby. Ścieżka wyłożona kamieniami szła gdzieś w nieznane – w głąb lasu, do którego Tae zawsze bał się wchodzić. Oficjalnie stało się to miejscem popijawek i palenia gangu Jongina gdy młodszy Kim zwariował i przestał wychodzić z domu.
- I po co ci one? Dzisiaj tak mówisz, a za dwa dni ledwo zwleczesz się rano z łóżka i bez leków znowu się nie obejdzie – burknął chłopak. Jego ogromne, sarnie oczy rzadko znajdywały śmiałość, by zmierzyć spojrzeniem Taehyunga. Tym razem jednak zdobył się na odwagę. Nawet wytrzymał dłużej, niż zwykle.
Od razu poczuł, że zrobił błąd. Tae również często nie krzyżował z nim spojrzeń, ale tym razem Kookie zobaczył w nich coś, co go przeraziło. Nienawiść.

- Nie jestem wariatem.


~*~

Krótki, bo przerywnik, ale jest.
Martis

1 komentarz:

  1. Ty zły człeku, dlaczego karzesz mi tak długo czekać na rozdział:(to zbyt ciężkie dla mnie...

    OdpowiedzUsuń