Farbowany
blondyn zagryzł mocno zęby.
Taehyung
nie patrzył w jego oczy. Tam spojrzał przypadkiem. Bardziej interesował go
fioletowo-żółty siniak pod jego okiem, który nieśmiało zszedł aż na jego blady
policzek. Wyglądał jak upiór – sińce pod oczami, jedno przykuwające spojrzenie
limo. Dolna warga również nie zdążyła jeszcze się zagoić. Taehyung raz widział
już, jak przy szerszym uśmiechu warga kolegi znów pęka i sączy się z niej
stróżka świeżej krwi. Na szczęście Min nie należał do tych radosnych.
- Masz
jakiś problem?
Z
otępienia wyrwał go głos Min Yoongiego. Tae po raz pierwszy od dawna się
zawahał. Zazwyczaj uciekłby spojrzeniem i zwiał do swojej samotni, mamrocząc
pod nosem „przepraszam” milion razy. Weszło mu to w nawyk. Przepraszał nawet
gdy nie był winny. Jakby zrobił innym przykrość, że w ogóle się urodził i teraz
każdego z osobna musiał prosić o wybaczenie.
-
Krwawisz – szepnął Taehyung. Jego wzrok utkwił w dłoni Yoongiego, która zamaszystym
ruchem pozbyła się czerwonego problemu.
Min syknął
z bólu i przymrużył oczy, czego niemal od razu pożałował. Nie tylko warga nie
dawała o sobie zapomnieć. Do kompletu doszedł jeszcze policzek, powieka i
skroń. Niemal wyrwał chusteczkę z ręki Taehyunga, którego dobre serce nie
pozwoliło zostawić potrzebującego w takiej chwili.
-
Skurwysyn mi za to zapłaci – warknął Yoongi.
Właśnie
wtedy Tae wreszcie spuścił wzrok na swoje dłonie. Był przyzwyczajony do tego,
że wyzwiska kierowano w jego stronę, więc i tym razem nie spodziewał się niczego
innego. Zwłaszcza po szkolnym chuliganie, który malował graffiti na płocie za
sklepem i nazywał koleżanki z klasy „suniami”.
- Nie
bój się – powiedział trochę milej, co zaskoczyło Taehyunga bardziej niż śnieg w
kwietniu.
- Nie
boję się.
-
Trzęsiesz się.
- To z
zimna – żachnął się Tae, odwracając się na pięcie. Chciał odejść. Zniknąć
stamtąd jak najszybciej i już nigdy więcej nie rozmawiać z Yoongim.
Od
postawienia następnego kroku powstrzymało go prychnięcie starszego kolegi. Odkąd
pamiętał, zawsze gotowało się w nim od środka, gdy traktowano go z wyższością
czy niesprawiedliwością. Tylko że zazwyczaj nie miał w sobie na tyle siły i
samozaparcia, żeby w jakikolwiek sposób to okazać. A teraz jego gniew i
irytacja stały się tak przytłaczające, że Tae zaczynał pomału tracić nad sobą
panowanie.
-
Chcesz zapalić, młody? – usłyszał, a po chwili poczuł zapach dymu z papierosa,
którym z zadowoleniem zaciągał się Min.
- Nie.
Przez
chwilę stali w milczeniu. Obserwował, jak blondyn rzuca niedopałek na ziemię i
wdeptuje butem w ziemię.
- Czego
ty w ogóle ode mnie chcesz? – zapytał Taehyung, zakładając ręce na piersi.
-
Zrobiłeś się bardziej waleczny, odkąd wtedy przyłożyłeś Jonginowi – stwierdził i
podszedł bliżej Kima. Z każdym kolejnym krokiem Yoongiego, Tae tracił resztki
pewności siebie. – A już myślałem, że nie masz jaj – zaśmiał się głośno. Jego
ręka wylądowała na ramieniu młodszego, który odsunął się od niego jak oparzony.
– Mówiłem ci, że masz się nie bać.
Taehyung
nie odpowiedział.
-
Chciałbym zaproponować ci pewien układ.
*
- Czyś
ty zwariował? – pisnął Jungkook, gdy Tae opowiedział mu wszystko, co zdarzyło
się tego dnia w czasie przerwy na lunch. – Hyung?! – próbował zwrócić na siebie
uwagę, gdy zamknięty w swoim świecie Kim grzebał w kimbabie. Musiał przygotować
go sam, bo matka jak zwykle urwała się z domu na weekend. Jego kimbab wyglądał
jak zdechły węgorz.
Minął
Jungkooka bez słowa i wyrzucił jedzenie do kosza. I tak nie był głodny, a
czegoś takiego nie tknął by nawet kulawy pies.
- To
dobry układ, Kookie. Jest szansa, że to zawalę, ale przynajmniej mam
informacje, których potrzebowałem – stwierdził Taehyung, wracając na swoje
ulubione miejsce na parapecie.
Podkulił
nogi i objął je rękami. Brudne w smugach okno wychodziło na ogród za szkołą.
Był trochę zapuszczony – trawa nieco wyższa niż ta z drugiej strony budynku,
krzewy nie zostały artystycznie przycięte przez woźnego, a ławki obłaziły z
farby. Ścieżka wyłożona kamieniami szła gdzieś w nieznane – w głąb lasu, do
którego Tae zawsze bał się wchodzić. Oficjalnie stało się to miejscem popijawek
i palenia gangu Jongina gdy młodszy Kim zwariował i przestał wychodzić z domu.
- I po
co ci one? Dzisiaj tak mówisz, a za dwa dni ledwo zwleczesz się rano z łóżka i
bez leków znowu się nie obejdzie – burknął chłopak. Jego ogromne, sarnie oczy
rzadko znajdywały śmiałość, by zmierzyć spojrzeniem Taehyunga. Tym razem jednak
zdobył się na odwagę. Nawet wytrzymał dłużej, niż zwykle.
Od razu
poczuł, że zrobił błąd. Tae również często nie krzyżował z nim spojrzeń, ale
tym razem Kookie zobaczył w nich coś, co go przeraziło. Nienawiść.
- Nie
jestem wariatem.
~*~
Krótki, bo przerywnik, ale jest.
Martis
Ty zły człeku, dlaczego karzesz mi tak długo czekać na rozdział:(to zbyt ciężkie dla mnie...
OdpowiedzUsuń